piątek, 12 lipca 2013

SDP: Rozmowa dnia z Januszem Szostakiem

 Z Januszem Szostakiem o tubach propagandowych władzy lokalnej, procesach i Pogotowiu Dziennikarskim SDP rozmawia Błażej Torański.

Czy władza lokalna często próbuje Panu, jako wydawcy, kneblować usta?

Zdarza się. Co roku mamy jakieś procesy sądowe.

Jakie formy nacisku stosują?

Bywało, że nie udzielali nam informacji. Jeden z urzędów wysyłając serwis informacyjny pomijał nas. Nie było to wielkim nieszczęściem, bo mamy co drukować. Nie musimy publikować komunikatów gloryfikujących urzędników.

A naciski przez rodzinę, znajomych?

Jesteśmy na to wyjątkowo odporni, więc tak się nie da. Ale były próby zemsty. Jak mój kilkuletni syn dostawał w szkole podstawowej świadectwo z paskiem, stał wśród kilkunastu dzieci, burmistrz tylko jemu nie podał ręki.

Nie przebijano Panu opon w samochodzie, nie wybijano kamieniami szyb w redakcji?

Nie (śmiech). Takie przypadki miałem kilkanaście lat temu, kiedy pracowałem w „Ekspresie Wieczornym”. Zakładali mi podsłuchy na telefonie, zdemolowali audi w Poznaniu. Ale w „Ekspresie Sochaczewskim” nie. Raz tylko ktoś pomazał sprayem na murze „Szostak ty ch …”. Teraz co najwyżej urzędnicy nie wykupują u nas ogłoszeń. Urząd Miasta od 1991 roku wydaje swoją gazetę, „Ziemię Sochaczewską”.

Czy to w niej i w innych biuletynach dotowanych przez władzę upatruje Pan największą konkurencję?

Jakaś konkurencja to jest, skoro gazeta dostaje z urzędu 500 tys. zł rocznie, co daje mniej więcej 40 tys. miesięcznie. Oni o nic nie muszą zabiegać, starać się, by pisać ciekawe teksty, chociaż to nie jest bezpłatny biuletyn, sprzedają się w kioskach. Żaden periodyk miejski, samorządowy nie powinien być sprzedawany, bo to są, jak „Ziemia Sochaczewska”, propagandowe tuby. Gdyby inna lokalna gazeta dostała pół miliona, byłaby bardzo silna. Zresztą wydawanie takiej gazety nie jest zgodne z prawem, bo w obszarze działań samorządów nie mieści się sprzedawanie wydawnictw i pozyskiwanie reklam.

Alicja Molenda, która wydaje tygodnik ziemi chrzanowskiej „Przełom” twierdzi, że czytelnicy potrafią odróżnić, co jest gazetą niezależną, a co tubą propagandową. W Sochaczewie nie widzą różnicy?

Przeciętny czytelnik nie. Dla niego i to jest gazetą, i to. Jakby nie zauważał, że w „Ziemi Sochaczewskiej” na co drugiej stronie lansuje się burmistrz. Problem polega na tradycji, przywiązaniu do tytułu. Ta gazeta ukazuje się od 22 lat, a „Express Sochaczewski” zaledwie od jedenastu. Zdążyli sobie wychować czytelnika. Nie przeszkadza im, że niewiele egzemplarzy sprzedają i prawie nie mają reklam poza tymi od firm, które wykonują zlecenia dla gminy.

Utrzymujecie się niemal wyłącznie z reklam?

Ze sprzedaży egzemplarzowej też. Schodzi nam 80 proc. nakładu, gównie dzięki własnej sieci, liczącej mniej więcej dwieście punktów. Ale im bliżej Warszawy, tym trudniej sprzedawać gazetę lokalną. Stolicę otaczają wianuszkiem niemal same gazety bezpłatne. W Pruszkowie, Grodzisku, Ożarowie Mazowieckim czy Łomiankach nie sprzeda się żadna gazeta lokalna.

Ile ma Pan aktualnie procesów?

Niedawno wygraliśmy proces z przewodniczącą Rady Miasta, która stwierdziła, że mieszkańcy nie mają prawa zabierać głosu podczas sesji, podobnie – argumentowała – jak obywatele nie biorą udziału w dyskusji w czasie obrad Sejmu. Napisaliśmy, że sesja w gminie to nie to samo. Dotychczas w Sochaczewie było tak, że w czasie wolnych wniosków każdy miał prawo zabrać głos, kto tylko przyszedł. Podała nas do sądu i przegrała. Ale aktualnie mamy dwa procesy.

Czego dotyczą?

Właściciel prywatnej firmy kupił działkę na skraju Puszczy Kampinoskiej, aby zwozić tam z całej Polski śmieci ze wszystkich marketów Tesco. Nie dostał jednak zezwolenia. Zrobiłem zdjęcia pracownikom, jak zrzucali śmieci, kazałem im je ponownie załadować i za to podał nas do sądu. Drugi proces mamy z gangsterem, który pozwał nas o naruszenie jego dobrego imienia, jakby je w ogóle miał... Większość spraw w sądach wygrywamy. Raz przegraliśmy, bo nie zamieściliśmy sprostowania.

Głównie byliście w konfliktach prawnych z władzą?

U mnie zawsze władza była pod pręgierzem.

Boją się Pana gazety?

Nie o to chodzi, aby się bali, ale wiem, że większość samorządowców wtorek zaczyna od lektury „Ekspresu Sochaczewskiego”. Nie jesteśmy przyjaźni dla władzy.

Jaka jest recepta na sukces wydawniczy gazety lokalnej?

Wydajemy gazetę dla czytelników, a nie polityków, dlatego musimy mieć zaufanie tych pierwszych. Poza tym gazeta musi być na maksa lokalna. Tygodniki lokalne powinny przypominać dzienniki.

Jak Pan przyjął projekt Pogotowia Dziennikarskiego SDP?

To bardzo cenny projekt, bo przewiduje szkolenia dla wydawców i dziennikarzy oraz konsultacje z ekspertami. Może się to przydać tym, którzy tworzą media lokalne. Ważna jest też pomoc prawna. Wielu wydawców sobie z tym nie radzi. My nie mamy takich problemów, bo mieliśmy już kilkanaście procesów. Nie mamy też takiego przypadku, abym nie wydrukował dobrego tekstu.

Nie stosuje Pan cenzury wewnątrzredakcyjnej?

Nie. Nie mamy tematów tabu, chyba, że tekst dotyczy spraw bardzo intymnych, osobistych. Ale i tu granice są daleko posunięte, bo niedawno opisaliśmy sprawę molestowania sprzątaczki przez dyrektora szkoły. Sprawa drażliwa, zwłaszcza, że po skandalu ten człowiek został dyrektorem jeszcze lepszej szkoły. Awansował. Takie historie ujawniamy.








Podziel się tym postem

1 komentarze:

Pelargonia pisze...

Drogi Panie Januszu,

Czytelnicy przede wszystkim poszukują artykułów, w których pisze się prawdę.
A prawda zawsze kogoś w oczy kole.
Mimo wszystko - trzymać się i pisać prawdę!

Pozdrawiam serdecznie

 
Copyright © 2014 Pejzaż Horyzontalny | Rzepka • All Rights Reserved.
Template Design by BTDesigner • Powered by Blogger
back to top