Na świecie znów wzrosło zagrożenie terroryzmem. W różnych miejscach na Ziemi z rąk zamachowców ginie ostatnio po kilkadziesiąt osób. A w Polsce Najwyższa Izba Kontroli opublikowała raport, z którego wynika, iż policja nie ma kontroli nad wytwarzaniem, przechowywaniem i transportem materiałów wybuchowych. Grozi to tym, że mogą one trafić w ręce zarówno rodzimych gangów, jak i na przykład różnej maści terrorystów. Ponoć w Polsce łatwiej teraz legalnie o materiały wybuchowe niż o pozwolenie na broń.
Oczywiście, że nasz kraj, to nie Tunezja, Egipt, czy Francja i do najbardziej narażonych na zamachy bombowe lub też inne ataki terrorystyczne nie należy. Ale też nie jesteśmy krajem, w którym w czasach pokojowych bomby w ogóle nie wybuchały. Przypomnijmy sobie choćby burzliwe lata 90. ubiegłego stulecia, kiedy to Polska weszła w okres transformacji i policja nie radziła sobie z szalejącą przestępczością. Podkładanie bomb było wówczas jedną z form walki w trwającej niemal nieustannie wojnie gangów. Nie było tygodnia, a już na pewno miesiąca, bez eksplozji w jakimś samochodzie, knajpie, czy budynku.
Byłem wtedy reporterem "Expressu Wieczornego" i pamiętam dwa najbardziej spektakularne zamachy bombowe na gangsterów, dokonane w stolicy oraz w podwarszawskich Markach. W pierwszym, w kamienicy przy ul. Ostrobramskiej, powieszona na klamce bomba miała zabić, lecz jedynie zraniła Zygmunta R. pseudonim "Bolo". Eksplozja zniszczyła trzy piętra budynku. Mniej szczęścia miał Czesław K. ps. "Cerber". Wybuch bomby na posesji w Markach rozerwał na strzępy zarówno jego, jak i towarzyszącego mu wtedy legendarnego bandytę z czasów PRL, Jerzego Maliszewskiego.
Pół biedy jeśli w zamachach bombowych giną gangsterzy, którzy te bomby wzajemnie sobie podkładają. Ale co wtedy, kiedy na skutek obecnie ujawnionych przez NIK zaniedbań państwa, zaczną ginąć niewinni ludzie? Jeśli taka niebezpieczna broń trafi w ręce terrorystów?
Raport NIK jest bezlitosny i nie zostawia na policji i urzędnikach MSW suchej nitki. Zdaniem kontrolerów w Polsce nie wdrożono na czas przepisów umożliwiających elektroniczny system monitoringu materiałów wybuchowych. Nie było należytego nadzoru policji nad ich transportem, wożono je przez centra miast stwarzając tym samym zagrożenie. Poza kontrolą odpowiednich ministerstw były firmy wytwarzające i rozprowadzające te groźne substancje. NIK podejrzewa też, że mogło dojść do korupcji przy wydawaniu koncesji na działalność związaną z materiałami wybuchowymi.
Władze wielokrotnie, przy każdej okazji zapewniają, że Polska jest krajem bezpiecznym. Nie wątpię, że same tak się czują. Kiedy premier zapałała miłością do podróży koleją, oficerowie BOR uwijali się jak w ukropie sprawdzając pod względem bezpieczeństwa wszystkie składy pociągów, dworce i perony...
Radosław Rzepka
Oczywiście, że nasz kraj, to nie Tunezja, Egipt, czy Francja i do najbardziej narażonych na zamachy bombowe lub też inne ataki terrorystyczne nie należy. Ale też nie jesteśmy krajem, w którym w czasach pokojowych bomby w ogóle nie wybuchały. Przypomnijmy sobie choćby burzliwe lata 90. ubiegłego stulecia, kiedy to Polska weszła w okres transformacji i policja nie radziła sobie z szalejącą przestępczością. Podkładanie bomb było wówczas jedną z form walki w trwającej niemal nieustannie wojnie gangów. Nie było tygodnia, a już na pewno miesiąca, bez eksplozji w jakimś samochodzie, knajpie, czy budynku.
Byłem wtedy reporterem "Expressu Wieczornego" i pamiętam dwa najbardziej spektakularne zamachy bombowe na gangsterów, dokonane w stolicy oraz w podwarszawskich Markach. W pierwszym, w kamienicy przy ul. Ostrobramskiej, powieszona na klamce bomba miała zabić, lecz jedynie zraniła Zygmunta R. pseudonim "Bolo". Eksplozja zniszczyła trzy piętra budynku. Mniej szczęścia miał Czesław K. ps. "Cerber". Wybuch bomby na posesji w Markach rozerwał na strzępy zarówno jego, jak i towarzyszącego mu wtedy legendarnego bandytę z czasów PRL, Jerzego Maliszewskiego.
Pół biedy jeśli w zamachach bombowych giną gangsterzy, którzy te bomby wzajemnie sobie podkładają. Ale co wtedy, kiedy na skutek obecnie ujawnionych przez NIK zaniedbań państwa, zaczną ginąć niewinni ludzie? Jeśli taka niebezpieczna broń trafi w ręce terrorystów?
Raport NIK jest bezlitosny i nie zostawia na policji i urzędnikach MSW suchej nitki. Zdaniem kontrolerów w Polsce nie wdrożono na czas przepisów umożliwiających elektroniczny system monitoringu materiałów wybuchowych. Nie było należytego nadzoru policji nad ich transportem, wożono je przez centra miast stwarzając tym samym zagrożenie. Poza kontrolą odpowiednich ministerstw były firmy wytwarzające i rozprowadzające te groźne substancje. NIK podejrzewa też, że mogło dojść do korupcji przy wydawaniu koncesji na działalność związaną z materiałami wybuchowymi.
Władze wielokrotnie, przy każdej okazji zapewniają, że Polska jest krajem bezpiecznym. Nie wątpię, że same tak się czują. Kiedy premier zapałała miłością do podróży koleją, oficerowie BOR uwijali się jak w ukropie sprawdzając pod względem bezpieczeństwa wszystkie składy pociągów, dworce i perony...
Radosław Rzepka
2 komentarze:
Witaj R.,
Bardzo dobry artykuł.
Swoją drogą, to nie wiedziałam, że w naszym nieszczęśliwym kraju można sie tak łatwo "rozerwać".
Pozdrawiam serdecznie
Witaj E.,
i wcale nie potrzeba do tego aż 4 ton saletry...
Pozdrawiam serdecznie
Prześlij komentarz