Gdy wchodziła na salę sądową, tylko konwój policji zdradzał, że przybywa tu z aresztu śledczego. Monika B., ps. „Słowikowa”, oskarżona o m.in. kierowanie grupą przestępczą, schedą po byłym mężu Andrzeju Z. „Słowiku”- bossie mafii pruszkowskiej. Dumnie wkroczyła na salę rozpraw - wypinając pierś niemałych rozmiarów - w 15 centymetrowych szpilkach, prezentując nową blond fryzurę uformowaną w loki.
Aktowi oskarżenia przyświeca główna myśl, za którą ów akt podąża, że ta niewielkich rozmiarów elegancka kobieta trzęsła chłopami. I to nie ułomkami, o czym zebrani niezbyt licznie mogli się przekonać 10 września - podczas pierwszej rozprawy Moniki B. Wystarczyło popatrzeć na współoskarżonych w liczbie siedmiu.
Na szczególną uwagę zasługiwały potężnych rozmiarów muskuły Roberta G. ps. „Gmurek”, Wojciecha P. ps. „Puchacz” oraz Pawła P. ps. „Pasztet”. Pierwszy z nich przybył z aresztu śledczego na Białołęce, drugi i trzeci - z zakładu karnego, gdzie odbywają już karę za inne występki. Z wolnej stopy odpowiadali pozostali członkowie grupy „Słowikowej”, jak nazwano biznes pani Moniki w akcie oskarżenia, czyli Jacek K., Jacek S. ps. „Szajba”, (- Ja w ogóle nie wiem, co ja tu robię! – zaintonował oskarżony i zgłosił potrzebę co półgodzinnego oddalania się z sali rozpraw z powodów zdrowotnych), Grzegorz M. ps. „Gregor” (trener i pięciokrotny najlepszy sędzia rugby w Polsce, do dziś pracujący w Polskim Związku Rugby). Nie przybył ostatni oskarżony Adam K. ps. „Szuwar” (jego sprawę wyłączono do odrębnego rozpatrzenia). „Gmurek” i „Puchacz” mieli być siłą napędową grupy (zajmowali się głównie narkotykami), „Gregor” - wykonawcą zleceń szefowej. Reszta miała skutecznie symulować, za namową Konrada T. – legendarnego w środowisku gangsterskim „prawnika” (jak się potem okazało – łebskiego rolnika) - różnego rodzaju choroby, unikając tym samym wymiaru sprawiedliwości. Prokurator Dariusz Romańczuk nie ma wątpliwości, że za wszystkimi transakcjami, pośrednikami i rozmowami stała Monika, choć ta w zeznaniach z 2013 roku podważała wiarygodność oskarżenia wykrzykując: - Ja jestem kobietą i to jest śmieszne, żeby taka kobieta jak ja, mówiła mężczyznom, co mają robić!
Tylko żona
Dzień, który odmienił życie Moniki B., wypadł na 13 czerwca 2013 roku. To wówczas, o 6. rano funkcjonariusze CBŚ postanowili zakończyć sielankowe życie „Słowikowej” i wkroczyli do jej mieszkania na warszawskim Ursynowie, skuwając ją oraz zastanego w samych slipach „przyjaciela rodziny” niejakiego Philippa S. – C., obywatela USA i Niemiec. Mimo że akt oskarżenia dotyczy przestępczej działalności w latach 2001 – 2005, zatrzymania członków grupy dokonano dopiero w 2013 roku. O sens i czas tego zatrzymania, pytała w trakcie rozprawy sama oskarżona: – Okres mojego zatrzymania nastąpił na 2 miesiące przed wyjściem mojego męża („Słowika” – przyp. red.) na wolność. To aresztowanie było, kolokwialnie mówiąc, na zamówienie – dramatycznie argumentowała. To głównie zeznania byłego kochanka Moniki, Romana O. ps. „Sproket” pogrążyły całą grupę. Dowody, jakie wyjawił ten były ochroniarz „Masy”, Monika B. - podczas pierwszego przesłuchania 13 czerwca - bagatelizowała i zanosiła się histerycznym płaczem, żywo gestykulując: - Kto mnie w to wrabia?! To są ludzie, którzy mają przestępstwa na koncie, ja jestem tylko żoną Andrzeja! - wykrzykiwała w poczuciu krzywdy. Gwoli wyjaśnienia, w 2013 roku żoną Andrzeja „Słowika” już nie była, rozwód wzięli w 2008 roku.
- Nie mam korzeni prasko – gangsterskich! Moim zdaniem te zarzuty są absurdalne – broniła się. To, że została oskarżona, jest według niej pokłosiem jej kontaktów z dawnymi kolegami byłego męża, którzy się do niej zwracali o pomoc. Postrzegali ją jako osobę wpływową.
- Okazało się, że Słowikowa sprawuje kontrolę nad dość dobrze zorganizowaną grupą przestępczą - zeznał „Sproket”. Z jego relacji wyłania się ustrukturyzowana tkanka przestępcza, podzielona na dwa piony. Na czele – oczywiście Monika B., poniżej – osoby bezpośrednio wykonujące jej rozkazy (Dominik L., Leszek S. ps. „Czarek”, Dariusz A. ps. „Wieża”). Pierwszym pionem była tzw. „gangsterka” (głównie byli pruszkowscy) trudniąca się przede wszystkim ściąganiem haraczy z „punktów”, handlem narkotykami, głównie kokainą. Nad tą grupą do czasu władzę sprawował „Słowik”, który osadzony w Hiszpanii codziennie dzwonił do Moniki z poleceniami. Drugi pion zajmował się szeroko pojętą przestępczością gospodarczą, obrotem fałszywymi fakturami, bezprawną windykacją rat leasingowych i wymuszeniami zwrotu długów (tzw. „odbiorami na Słowika”), organizowaniem fałszywych małżeństw Polaków z obywatelami państw azjatyckich, oraz załatwianiem lewej dokumentacji medycznej (tu brylował Konrad T., dziś także świadek koronny m.in. w tej sprawie).
Sproket dołączył do grupy „Słowikowej” około 2001 roku, po odejściu z gangu „Skwary”. Osobiście był świadkiem bezpośredniego odbioru przez Monikę pieniędzy z kilku agencji towarzyskich. Jako orbity tych dwóch pionów, występowali Konrad T. czy adwokat Andrzej B. (dziś poza palestrą), oraz mecenas D. (także wydalony). Grupa „Słowikowej” nie rezygnowała z żadnego sposobu zarabiania pieniędzy. Zakres działalności był bardzo bogaty i niezmiernie zróżnicowany.
Leszek S. ps. „Czarek” był specjalistą od zaniżania wartości celnej sprowadzanych towarów, np. różnego rodzaju chińskich wyrobów.
Jak hartowała się stal
Żołnierzy Monika miała już zaprawionych w boju w latach 90., kiedy prym wśród grup przestępczych wiódł jej mąż, Andrzej Z. ps. „Słowik”. Gdy po raz kolejny dosięgła go ręka sprawiedliwości, Monika postanowiła, że dzieło męża nie zostanie zaprzepaszczone. Dlatego tak ważne były stare kontakty. Miała w kim wybierać – „Lulu” to lojalny pracownik Słowika, który trzymał rękę na pulsie handlu sprowadzaną z Hiszpanii kokainą.
Niekwestionowaną podporą grupy był do 2005 roku „Sproket” (wpadł w 2007), co prawda człowiek „Masy”, ale wychowanek „Pruszkowa”. Dość wdzięcznie opisuje on rozliczne rodzaje działalności przestępczej grupy Moniki. Jedną z nich było odzyskiwanie wierzytelności w imieniu przedsiębiorstwa leasingowego będącego pod zwierzchnictwem „Słowikowej” i Dominika L. (swego czasu także kochanka Moniki B.). Był to Fundusz AML Leasing. W imieniu funduszu „Sproket” osobiście przeprowadzał windykację, potem tę część działalności przejął „Gregor”, który w tym czasie miał firmę zajmującą się m.in. odzyskiwaniem długów. Podział ustalono w relacji 50 na 50 – połowa do kieszeni grupy, druga – do firmy leasingowej. Dodatkowo Dominik L. brał lewe kredyty, a pieniądze wyprowadzał do zagranicznych banków, wykorzystując przy tym kontakty znanej malarki Joanny S., żony nie mniej znanego celebryty Jarosława J.
Kolejną dochodową działalnością było pośrednictwo handlu kradzionymi samochodami. Tę działkę nadzorował Paweł P. Sprzedawał je na własną rękę jako tzw. „sztuki” – samochody stanowiące przedmiot leasingu, obarczone zaległościami leasingowymi. Zgłaszał je następnie jako kradzione, a ubezpieczyciel regulował zaległe obciążenia finansowe. Z działalności pionu gangsterskiego, oprócz wyłudzeń i odzysków na „Słowika” - czyli zbierania mniej lub bardziej fikcyjnych długów, które osoby miały w stosunku do siedzącego szefa „Pruszkowa” - przytoczyć warto działalność polegającą na usunięciu z listy, osób przeznaczonych do porwania dla okupu. Lista taka, przygotowaną przez grupę mokotowsko-szkatułową, w owym czasie krążyła po Warszawie. Jedną z osób z listy, do której pojechała Monika ze „Sproketem”, miała być Marzena G., żona ukrywającego się dziś zagranicą gangstera Janusza G. Za zdjęcie z takiej listy, Monika i „Sproket” liczyli sobie oczywiście „prowizję”.
Jedną z ważniejszych działalności było „komercyjne świadczenie usług polegających na podejmowaniu działań ukierunkowanych na polepszanie sytuacji procesowej osób, które znalazły się w obszarze zainteresowań organów ścigania”- jak precyzyjnie nazwał ten rodzaj działalności grupy, „Sproket”. Metodę opatentowali, mecenas Andrzej B. wraz z Konradem T. Monika spotykała się z osobami mającymi na pieńku z wymiarem sprawiedliwości m.in. w „Cafe Paragraf” (notabene naprzeciw Sądu Okręgowego w Warszawie, w którym dziś toczy się proces). Panowie T. i B. załatwiali niezbędną dokumentację medyczną, nie mniej ważne były jednak cenne wskazówki, co połknąć przed rozprawą, aby się rozchorować, czy jak symulować schorzenie wymyślone na potrzeby danego delikwenta. Grupa zarabiała na prowizjach za pośrednictwo. Krążyła legenda o wpływowych kontaktach i znajomościach Konrada T. wśród lekarzy, sędziów, prokuratorów. W latach 2001-2006 z tytułu tego świetnie prosperującego biznesu Konrad T. osiągał dochód miesięczny w wysokości 100 tysięcy złotych, z czego Monika za pośrednictwo brała 20-30 procent jego doli (jak zeznał Konrad T.). Opowieść „Sproketa” kończy się na 2006 roku, kiedy to Monika B. zmienia kochanka i partnera biznesowego, na rezydenta rosyjskiej mafii w Warszawie – niejakiego Wladysława S. ps. Wadim.
Szlak narkotykowy
W latach 2002- 2004, bardzo ważnym przedmiotem działalności grupy był handel narkotykami, które sprzedawano tylko znajomym osobom, by minimalizować ryzyko wpadki „Słowikowej”, jako jedynej kontynuatorki dzieła męża. Tym sposobem pośredniczyła m.in. w sprzedaży 5 kg kokainy niejakiej Kindze z Krakowa (żonie „Pyzy” – gangstera, który siedział wraz ze „Słowikiem” w Hiszpanii). Narkotyki pochodziły z zapasów grupy mokotowskiej, a kokaina była porcjonowana przez „Mokotów” i zakopywana w różnych częściach lasu. W rozmowach pomiędzy grupą „Słowikowej” a „Mokotowem, aktywnie uczestniczył „Gregor”. Zakupiony towar został przekazany bezpośrednio przez Monikę. Zysk Moniki i „Sproketa” z tej transakcji wyniósł 4 tysiące USD, z czego tysiąc wypłacili „Gregorowi”. Istotne znaczenie dla grupy, miało skojarzenie „Gmurka” i „Szuwara”. Ten drugi miał komponent do wytwarzania amfetaminy (BMK), „Gmurek” zaś rynek zbytu. Na tym biznesie grupa dostawała od 500 do 1000 USD od każdej transakcji.
Trwały też przygotowania do wypłynięcia na szersze wody – przygotowywali się do przemytu narkotyków z Holandii m.in. tzw. „piegusa” – czyli mieszanki heroiny ze sprasowanym haszyszem. W tym celu przerobiono samochód taksówkarza o pseudonimie „Lisek”, który miał być kurierem. Temat spalił na panewce, urwał się kontakt z Fifosem - byłym konsulem greckim, ojcem chrzestnym syna „Słowików”. Fifos umożliwiał zorganizowanie szlaku przemytniczego dla podrabianych papierosów z Polski do Europy Zachodniej i kokainy do Polski. Grupa ponadto czerpała korzyści z interesu pilotowanego przez Ludwika M. ps. „Lulu”, czyli handlu kokainą sprowadzaną przez Hiszpanię z Ameryki Południowej. Narkotyki płynęły do Polski drogą morską, prywatnym jachtem, którym często podróżował mecenas D. ps. „Dzidek” (ówczesny adwokat „Słowika”). Monika w tym czasie często bawiła w Hiszpanii, odwiedzając męża w areszcie. Przewoziła pieniądze w znacznej kwocie (100 tysięcy euro) jakoby na mecenasa męża.
-„Słowikowa” oklejała się ciasno ułożonymi banknotami, na to nakładając bieliznę i ubranie. W oklejaniu ciała sam jej pomagałem – zeznał „Sproket”.
Linia obrony
W trakcie dwóch jawnych rozpraw, które dotychczas się odbyły, sędzia Marek Celej odczytywał protokoły zeznań Moniki B., z których wynika, że wiedziała o narkotykowej działalności „Puchacza” (współoskarżonego), znała szczegóły kontaktów „Sproketa” i „dłużników” oraz aktywnie uczestniczyła w kojarzeniu osób unikających odpowiedzialności karnej z „mecenasem” Konradem T. – Po co dalej Pani uczestniczyła w tych rozmowach, była świadkiem ustalania kwoty za pomoc, skoro nie czerpała Pani z tego korzyści? – dociekał sędzia Celej celu jej kontaktów z Konradem T. Monika B. tłumaczyła, że chciała czuwać nad całym procesem pośrednictwa z czystej, nieprzymuszonej chęci pomocy.
- Pomocy komu? – pytanie sędziego zawisło w powietrzu.
Główną linią obrony Słowikowej jest założenie, iż jej zatrzymanie było zatrzymaniem na zlecenie. W 2007 roku, kiedy to zatrzymano „Sproketa”, ten nic jeszcze na temat przestępczej działalności „Słowikowej” nie mówił, gdyż zwyczajnie nie posiadał takiej wiedzy. Monika B., w swoim bardzo zresztą teatralnym wystąpieniu, dodała, że gdyby kierowała grupą przestępczą i była wspólniczką męża, to wiedziałby o tym chociażby Jarosław S. ps. „Masa”, który pogrążył bossów „Pruszkowa”.
- Gdyby miał wiedzę na ten temat, to tą wiedzą by się podzielił – stwierdziła.
Prokurator Romańczuk zrezygnował z możliwości zadawania pytań oskarżonej, uznając jej tłumaczenie za wysoce niedorzeczne. W trakcie swojego wystąpienia Monika kilkakrotnie była upomniana przez swojego obrońcę, mecenasa Piotra Pieczykolana, o dokładne odpowiadanie na pytania sędziego i hamowanie swojej teatralności. Z 9 stawianych jej zarzutów (m.in. kierowanie grupą przestępczą, handel narkotykami i pośredniczenie w załatwianiu nieprawdziwej dokumentacji medycznej we współpracy z Konradem T.), przyznaje się tylko do posiadania marihuany, znalezionej u niej w mieszkaniu w trakcie zatrzymania. Mimo iż jest, jak twierdzi, wielką przeciwniczką wszelkiego rodzaju narkotyków, tym razem skusiła się i chciała się odstresować w związku z trudną sytuacją życiową. Jak trafnie zauważył Marek Celej: – Ta trudna sytuacja związana z wieloletnim więzieniem Pani męża, nie trwa przecież od wczoraj? Na co jeszcze celniej zripostował mecenas Pieczykolan w imieniu swej podsądnej: – Ta trudna sytuacja nie była związana z tym, że mąż był w więzieniu, tylko, że miał z niego wyjść!
Następne rozprawy odbędą się z udziałem świadków koronnych – Romana O. „Sproketa” oraz Konrada T. Do tego czasu sąd rozważy ewentualność wyjścia Moniki B. z aresztu, w którym teraz przebywa, celem opieki nad 14-letnim synem „Słowików”.
Aktowi oskarżenia przyświeca główna myśl, za którą ów akt podąża, że ta niewielkich rozmiarów elegancka kobieta trzęsła chłopami. I to nie ułomkami, o czym zebrani niezbyt licznie mogli się przekonać 10 września - podczas pierwszej rozprawy Moniki B. Wystarczyło popatrzeć na współoskarżonych w liczbie siedmiu.
Na szczególną uwagę zasługiwały potężnych rozmiarów muskuły Roberta G. ps. „Gmurek”, Wojciecha P. ps. „Puchacz” oraz Pawła P. ps. „Pasztet”. Pierwszy z nich przybył z aresztu śledczego na Białołęce, drugi i trzeci - z zakładu karnego, gdzie odbywają już karę za inne występki. Z wolnej stopy odpowiadali pozostali członkowie grupy „Słowikowej”, jak nazwano biznes pani Moniki w akcie oskarżenia, czyli Jacek K., Jacek S. ps. „Szajba”, (- Ja w ogóle nie wiem, co ja tu robię! – zaintonował oskarżony i zgłosił potrzebę co półgodzinnego oddalania się z sali rozpraw z powodów zdrowotnych), Grzegorz M. ps. „Gregor” (trener i pięciokrotny najlepszy sędzia rugby w Polsce, do dziś pracujący w Polskim Związku Rugby). Nie przybył ostatni oskarżony Adam K. ps. „Szuwar” (jego sprawę wyłączono do odrębnego rozpatrzenia). „Gmurek” i „Puchacz” mieli być siłą napędową grupy (zajmowali się głównie narkotykami), „Gregor” - wykonawcą zleceń szefowej. Reszta miała skutecznie symulować, za namową Konrada T. – legendarnego w środowisku gangsterskim „prawnika” (jak się potem okazało – łebskiego rolnika) - różnego rodzaju choroby, unikając tym samym wymiaru sprawiedliwości. Prokurator Dariusz Romańczuk nie ma wątpliwości, że za wszystkimi transakcjami, pośrednikami i rozmowami stała Monika, choć ta w zeznaniach z 2013 roku podważała wiarygodność oskarżenia wykrzykując: - Ja jestem kobietą i to jest śmieszne, żeby taka kobieta jak ja, mówiła mężczyznom, co mają robić!
Tylko żona
Dzień, który odmienił życie Moniki B., wypadł na 13 czerwca 2013 roku. To wówczas, o 6. rano funkcjonariusze CBŚ postanowili zakończyć sielankowe życie „Słowikowej” i wkroczyli do jej mieszkania na warszawskim Ursynowie, skuwając ją oraz zastanego w samych slipach „przyjaciela rodziny” niejakiego Philippa S. – C., obywatela USA i Niemiec. Mimo że akt oskarżenia dotyczy przestępczej działalności w latach 2001 – 2005, zatrzymania członków grupy dokonano dopiero w 2013 roku. O sens i czas tego zatrzymania, pytała w trakcie rozprawy sama oskarżona: – Okres mojego zatrzymania nastąpił na 2 miesiące przed wyjściem mojego męża („Słowika” – przyp. red.) na wolność. To aresztowanie było, kolokwialnie mówiąc, na zamówienie – dramatycznie argumentowała. To głównie zeznania byłego kochanka Moniki, Romana O. ps. „Sproket” pogrążyły całą grupę. Dowody, jakie wyjawił ten były ochroniarz „Masy”, Monika B. - podczas pierwszego przesłuchania 13 czerwca - bagatelizowała i zanosiła się histerycznym płaczem, żywo gestykulując: - Kto mnie w to wrabia?! To są ludzie, którzy mają przestępstwa na koncie, ja jestem tylko żoną Andrzeja! - wykrzykiwała w poczuciu krzywdy. Gwoli wyjaśnienia, w 2013 roku żoną Andrzeja „Słowika” już nie była, rozwód wzięli w 2008 roku.
- Nie mam korzeni prasko – gangsterskich! Moim zdaniem te zarzuty są absurdalne – broniła się. To, że została oskarżona, jest według niej pokłosiem jej kontaktów z dawnymi kolegami byłego męża, którzy się do niej zwracali o pomoc. Postrzegali ją jako osobę wpływową.
- Okazało się, że Słowikowa sprawuje kontrolę nad dość dobrze zorganizowaną grupą przestępczą - zeznał „Sproket”. Z jego relacji wyłania się ustrukturyzowana tkanka przestępcza, podzielona na dwa piony. Na czele – oczywiście Monika B., poniżej – osoby bezpośrednio wykonujące jej rozkazy (Dominik L., Leszek S. ps. „Czarek”, Dariusz A. ps. „Wieża”). Pierwszym pionem była tzw. „gangsterka” (głównie byli pruszkowscy) trudniąca się przede wszystkim ściąganiem haraczy z „punktów”, handlem narkotykami, głównie kokainą. Nad tą grupą do czasu władzę sprawował „Słowik”, który osadzony w Hiszpanii codziennie dzwonił do Moniki z poleceniami. Drugi pion zajmował się szeroko pojętą przestępczością gospodarczą, obrotem fałszywymi fakturami, bezprawną windykacją rat leasingowych i wymuszeniami zwrotu długów (tzw. „odbiorami na Słowika”), organizowaniem fałszywych małżeństw Polaków z obywatelami państw azjatyckich, oraz załatwianiem lewej dokumentacji medycznej (tu brylował Konrad T., dziś także świadek koronny m.in. w tej sprawie).
Sproket dołączył do grupy „Słowikowej” około 2001 roku, po odejściu z gangu „Skwary”. Osobiście był świadkiem bezpośredniego odbioru przez Monikę pieniędzy z kilku agencji towarzyskich. Jako orbity tych dwóch pionów, występowali Konrad T. czy adwokat Andrzej B. (dziś poza palestrą), oraz mecenas D. (także wydalony). Grupa „Słowikowej” nie rezygnowała z żadnego sposobu zarabiania pieniędzy. Zakres działalności był bardzo bogaty i niezmiernie zróżnicowany.
Leszek S. ps. „Czarek” był specjalistą od zaniżania wartości celnej sprowadzanych towarów, np. różnego rodzaju chińskich wyrobów.
Jak hartowała się stal
Żołnierzy Monika miała już zaprawionych w boju w latach 90., kiedy prym wśród grup przestępczych wiódł jej mąż, Andrzej Z. ps. „Słowik”. Gdy po raz kolejny dosięgła go ręka sprawiedliwości, Monika postanowiła, że dzieło męża nie zostanie zaprzepaszczone. Dlatego tak ważne były stare kontakty. Miała w kim wybierać – „Lulu” to lojalny pracownik Słowika, który trzymał rękę na pulsie handlu sprowadzaną z Hiszpanii kokainą.
Niekwestionowaną podporą grupy był do 2005 roku „Sproket” (wpadł w 2007), co prawda człowiek „Masy”, ale wychowanek „Pruszkowa”. Dość wdzięcznie opisuje on rozliczne rodzaje działalności przestępczej grupy Moniki. Jedną z nich było odzyskiwanie wierzytelności w imieniu przedsiębiorstwa leasingowego będącego pod zwierzchnictwem „Słowikowej” i Dominika L. (swego czasu także kochanka Moniki B.). Był to Fundusz AML Leasing. W imieniu funduszu „Sproket” osobiście przeprowadzał windykację, potem tę część działalności przejął „Gregor”, który w tym czasie miał firmę zajmującą się m.in. odzyskiwaniem długów. Podział ustalono w relacji 50 na 50 – połowa do kieszeni grupy, druga – do firmy leasingowej. Dodatkowo Dominik L. brał lewe kredyty, a pieniądze wyprowadzał do zagranicznych banków, wykorzystując przy tym kontakty znanej malarki Joanny S., żony nie mniej znanego celebryty Jarosława J.
Kolejną dochodową działalnością było pośrednictwo handlu kradzionymi samochodami. Tę działkę nadzorował Paweł P. Sprzedawał je na własną rękę jako tzw. „sztuki” – samochody stanowiące przedmiot leasingu, obarczone zaległościami leasingowymi. Zgłaszał je następnie jako kradzione, a ubezpieczyciel regulował zaległe obciążenia finansowe. Z działalności pionu gangsterskiego, oprócz wyłudzeń i odzysków na „Słowika” - czyli zbierania mniej lub bardziej fikcyjnych długów, które osoby miały w stosunku do siedzącego szefa „Pruszkowa” - przytoczyć warto działalność polegającą na usunięciu z listy, osób przeznaczonych do porwania dla okupu. Lista taka, przygotowaną przez grupę mokotowsko-szkatułową, w owym czasie krążyła po Warszawie. Jedną z osób z listy, do której pojechała Monika ze „Sproketem”, miała być Marzena G., żona ukrywającego się dziś zagranicą gangstera Janusza G. Za zdjęcie z takiej listy, Monika i „Sproket” liczyli sobie oczywiście „prowizję”.
Jedną z ważniejszych działalności było „komercyjne świadczenie usług polegających na podejmowaniu działań ukierunkowanych na polepszanie sytuacji procesowej osób, które znalazły się w obszarze zainteresowań organów ścigania”- jak precyzyjnie nazwał ten rodzaj działalności grupy, „Sproket”. Metodę opatentowali, mecenas Andrzej B. wraz z Konradem T. Monika spotykała się z osobami mającymi na pieńku z wymiarem sprawiedliwości m.in. w „Cafe Paragraf” (notabene naprzeciw Sądu Okręgowego w Warszawie, w którym dziś toczy się proces). Panowie T. i B. załatwiali niezbędną dokumentację medyczną, nie mniej ważne były jednak cenne wskazówki, co połknąć przed rozprawą, aby się rozchorować, czy jak symulować schorzenie wymyślone na potrzeby danego delikwenta. Grupa zarabiała na prowizjach za pośrednictwo. Krążyła legenda o wpływowych kontaktach i znajomościach Konrada T. wśród lekarzy, sędziów, prokuratorów. W latach 2001-2006 z tytułu tego świetnie prosperującego biznesu Konrad T. osiągał dochód miesięczny w wysokości 100 tysięcy złotych, z czego Monika za pośrednictwo brała 20-30 procent jego doli (jak zeznał Konrad T.). Opowieść „Sproketa” kończy się na 2006 roku, kiedy to Monika B. zmienia kochanka i partnera biznesowego, na rezydenta rosyjskiej mafii w Warszawie – niejakiego Wladysława S. ps. Wadim.
Szlak narkotykowy
W latach 2002- 2004, bardzo ważnym przedmiotem działalności grupy był handel narkotykami, które sprzedawano tylko znajomym osobom, by minimalizować ryzyko wpadki „Słowikowej”, jako jedynej kontynuatorki dzieła męża. Tym sposobem pośredniczyła m.in. w sprzedaży 5 kg kokainy niejakiej Kindze z Krakowa (żonie „Pyzy” – gangstera, który siedział wraz ze „Słowikiem” w Hiszpanii). Narkotyki pochodziły z zapasów grupy mokotowskiej, a kokaina była porcjonowana przez „Mokotów” i zakopywana w różnych częściach lasu. W rozmowach pomiędzy grupą „Słowikowej” a „Mokotowem, aktywnie uczestniczył „Gregor”. Zakupiony towar został przekazany bezpośrednio przez Monikę. Zysk Moniki i „Sproketa” z tej transakcji wyniósł 4 tysiące USD, z czego tysiąc wypłacili „Gregorowi”. Istotne znaczenie dla grupy, miało skojarzenie „Gmurka” i „Szuwara”. Ten drugi miał komponent do wytwarzania amfetaminy (BMK), „Gmurek” zaś rynek zbytu. Na tym biznesie grupa dostawała od 500 do 1000 USD od każdej transakcji.
Trwały też przygotowania do wypłynięcia na szersze wody – przygotowywali się do przemytu narkotyków z Holandii m.in. tzw. „piegusa” – czyli mieszanki heroiny ze sprasowanym haszyszem. W tym celu przerobiono samochód taksówkarza o pseudonimie „Lisek”, który miał być kurierem. Temat spalił na panewce, urwał się kontakt z Fifosem - byłym konsulem greckim, ojcem chrzestnym syna „Słowików”. Fifos umożliwiał zorganizowanie szlaku przemytniczego dla podrabianych papierosów z Polski do Europy Zachodniej i kokainy do Polski. Grupa ponadto czerpała korzyści z interesu pilotowanego przez Ludwika M. ps. „Lulu”, czyli handlu kokainą sprowadzaną przez Hiszpanię z Ameryki Południowej. Narkotyki płynęły do Polski drogą morską, prywatnym jachtem, którym często podróżował mecenas D. ps. „Dzidek” (ówczesny adwokat „Słowika”). Monika w tym czasie często bawiła w Hiszpanii, odwiedzając męża w areszcie. Przewoziła pieniądze w znacznej kwocie (100 tysięcy euro) jakoby na mecenasa męża.
-„Słowikowa” oklejała się ciasno ułożonymi banknotami, na to nakładając bieliznę i ubranie. W oklejaniu ciała sam jej pomagałem – zeznał „Sproket”.
Linia obrony
W trakcie dwóch jawnych rozpraw, które dotychczas się odbyły, sędzia Marek Celej odczytywał protokoły zeznań Moniki B., z których wynika, że wiedziała o narkotykowej działalności „Puchacza” (współoskarżonego), znała szczegóły kontaktów „Sproketa” i „dłużników” oraz aktywnie uczestniczyła w kojarzeniu osób unikających odpowiedzialności karnej z „mecenasem” Konradem T. – Po co dalej Pani uczestniczyła w tych rozmowach, była świadkiem ustalania kwoty za pomoc, skoro nie czerpała Pani z tego korzyści? – dociekał sędzia Celej celu jej kontaktów z Konradem T. Monika B. tłumaczyła, że chciała czuwać nad całym procesem pośrednictwa z czystej, nieprzymuszonej chęci pomocy.
- Pomocy komu? – pytanie sędziego zawisło w powietrzu.
Główną linią obrony Słowikowej jest założenie, iż jej zatrzymanie było zatrzymaniem na zlecenie. W 2007 roku, kiedy to zatrzymano „Sproketa”, ten nic jeszcze na temat przestępczej działalności „Słowikowej” nie mówił, gdyż zwyczajnie nie posiadał takiej wiedzy. Monika B., w swoim bardzo zresztą teatralnym wystąpieniu, dodała, że gdyby kierowała grupą przestępczą i była wspólniczką męża, to wiedziałby o tym chociażby Jarosław S. ps. „Masa”, który pogrążył bossów „Pruszkowa”.
- Gdyby miał wiedzę na ten temat, to tą wiedzą by się podzielił – stwierdziła.
Prokurator Romańczuk zrezygnował z możliwości zadawania pytań oskarżonej, uznając jej tłumaczenie za wysoce niedorzeczne. W trakcie swojego wystąpienia Monika kilkakrotnie była upomniana przez swojego obrońcę, mecenasa Piotra Pieczykolana, o dokładne odpowiadanie na pytania sędziego i hamowanie swojej teatralności. Z 9 stawianych jej zarzutów (m.in. kierowanie grupą przestępczą, handel narkotykami i pośredniczenie w załatwianiu nieprawdziwej dokumentacji medycznej we współpracy z Konradem T.), przyznaje się tylko do posiadania marihuany, znalezionej u niej w mieszkaniu w trakcie zatrzymania. Mimo iż jest, jak twierdzi, wielką przeciwniczką wszelkiego rodzaju narkotyków, tym razem skusiła się i chciała się odstresować w związku z trudną sytuacją życiową. Jak trafnie zauważył Marek Celej: – Ta trudna sytuacja związana z wieloletnim więzieniem Pani męża, nie trwa przecież od wczoraj? Na co jeszcze celniej zripostował mecenas Pieczykolan w imieniu swej podsądnej: – Ta trudna sytuacja nie była związana z tym, że mąż był w więzieniu, tylko, że miał z niego wyjść!
Następne rozprawy odbędą się z udziałem świadków koronnych – Romana O. „Sproketa” oraz Konrada T. Do tego czasu sąd rozważy ewentualność wyjścia Moniki B. z aresztu, w którym teraz przebywa, celem opieki nad 14-letnim synem „Słowików”.
Gabriela Jatkowska
Tekst ukazał się w najnowszym wydaniu magazynu REPORTER
3 komentarze:
Witaj R.,
No i śpiewali sobie ten Słowik z tą Słowikową.
A macki osmiornicy są długie...
Pozdrawiam serdecznie
Witaj E.
Ano ;-)
Denerwuje się pan Słowik...
Już prawie dwunasta
A tu pani Słowikowa
Wciąż nie wraca z miasta.
On już sprzątnął, pozamiatał
I pościerał kurze
Lśni czystością całe gniazdko!
(G2 niezbyt duże).
Czas najwyższy, by się wreszcie
Zabrać do obiadu,
A tu pani Słowikowej
Ciągle ani śladu.
Co tu robić?
Co gotować?
Rozpacz go ogarnia.
Wczoraj byli Wróbelkowie
I pusta spiżarnia!
(...)
/Marian Załucki/
Pozdrawiam serdecznie!
Jedna Wielka bzdura , jak już coś piszecie to chociaż z laski swojej zainteresujcie się sprawa , a nie jeszcze dopowiadacie swoją historię . !!!
Prześlij komentarz