sobota, 11 stycznia 2014

Uratowany przez świętego

W czasach PRL w wojskowym szpitalu nie mogło dojść do żadnego cudu. Jednak 3 maja 1986 roku taki cud nastąpił w warszawskiej placówce przy ulicy Koszykowej. Umierający noworodek w jednej chwili stał się zupełnie zdrowy. Przybyła specjalnie wprost z Watykanu, siostra Benilda, stanęła przed trudnym w tamtych czasach zadaniem, zebrania dokumentacji do stwierdzenia cudu.

Albert Szułczyński przyszedł na świat 19 marca 1986 roku w warszawskim szpitalu wojskowym. Po pięciu dniach, jego rodzice, Walerian i Barbara, zabrali chłopca do domu. Następnego ranka, zaniepokojona matka była jednak z powrotem w szpitalu.
Stan chłopca był bardzo ciężki: – Ogólne zakażenie organizmu, sepsa. Zatrzymały się nerki – opowiada Barbara Szułczyńska. - Poziom bilirubiny był tak wysoki, że powinno nastąpić zażółcenie szarych komórek. Poziom mocznika w surowicy krwi przekroczył 80, gdzie przy 40 starzy ludzie mają uremię i umierają – dodaje.
Często - wracając ze szpitala - pani Barbara wstępowała do klasztoru sióstr wizytek. Była zaprzyjaźniona z matką Klaudią, przełożoną klasztoru, z wykształcenia lekarzem urologiem. Razem omawiały wyniki badań chłopca: – Wiesz Basiu, on ci umiera – nie kryła zakonnica.
Dziecko trzeba było ochrzcić. Siostra Klaudia zaproponowała imię Albert.
Tymczasem stan dziecka pogarszał się z dnia na dzień.
- Mateczko, pomódlcie się za niego, bo on strasznie cierpi – zwróciła się pani Barbara do zaprzyjaźnionej zakonnicy. Odpowiedź siostry Klaudii bardzo ją zaskoczyła: – Po co, my się mamy modlić. Niech się modlą albertynki.

Sekretny chrzest

Zakonnica chwyciła za telefon i połączyła się z przełożoną albertynek w Krakowie – siostrą Akwiną. – Chcecie mieć świętego? Macie małego Alberta. Módlcie się o cud – rzuciła bez ogródek. Pani Barbara zwraca uwagę, że nie był to cud przypadkowy. Został wymodlony, z myślą o kanonizacji błogosławionego brata Alberta Chmielowskiego.
Dzisiejszy święty był malarzem i powstańcem styczniowym. Przeżył religijne nawrócenie, po którym wstąpił do zakonu franciszkanów. Założył zgromadzenie albertynów i albertynek. Z poświęceniem pomagał ubogim i bezdomnym. W 1983 roku Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym. Do tego, aby brat Albert został ogłoszony świętym, brakowało jednak wymaganego przez kościelne procedury cudu.
We wszystkich klasztorach albertyńskich w kraju i na świecie, zarządzono modlitwę o cud. Co ciekawe, z uwzględnieniem różnicy czasu w poszczególnych szerokościach geograficznych. W jednym momencie, od końca kwietnia 1986 roku, modlił się cały albertyński świat. Po drodze była katastrofa w Czarnobylu. Nie wiedzieć po co, umierającemu noworodkowi podano jeszcze płyn Lugola. Chłopiec był uczulony na jod. Matka dowiedziała się, że maleństwo nie przeżyje najbliższej nocy.
Pani Barbara wcześniej sama chrzciła dziecko z wody. Jest to forma chrztu, jaką stosuje się w nagłych przypadkach. Teraz postanowiła jednak sprowadzić do chłopca księdza. Nie dostała pozwolenia na odwiedziny duchownego w wojskowym szpitalu. Malcem opiekowała się jednak pewna mocno wierząca pielęgniarka. To właśnie ona wprowadziła na oddział wojskowego księdza kapelana.
Ona też zgłosiła się na matkę chrzestną. Nie było jednak ojca chrzestnego. Ze szpitala wymiotło wszystkich mężczyzn. Oficerowie – programowo ateiści – nie mieli odwagi, albo nie chcieli się narażać. W jednej z sal pielęgniarka znalazła mężczyznę siedzącego przy łóżku chorego dziecka. Była z nim starsza kobieta.
- Absolutnie się nie zgadzam. Jestem niewierzący – także chciał się wymigać. Zgodził się jednak, dla świętego spokoju, by uciszyć gderanie starszej kobiety – jak się okazało, teściowej. Dopiero później wyszło na jaw, że chrzestny był oficerem politycznym.

Stał się cud

Rankiem następnego dnia, pani Barbara zastała w szpitalu puste łóżeczko. Namiot tlenowy był otwarty. Pierwsza myśl - dziecko nie żyje. Nagle dostrzegła biegnącego w jej stronę ordynatora.
– I teraz mogłem pieszo do twych świątyń progu... – wzruszony lekarz zaczął recytować fragment „Pana Tadeusza”. Olbrzymi mężczyzna ścisnął panią Barbarę w ramionach - Dopiero wtedy, po raz pierwszy płakałam – wspomina kobieta - Zrozumiałam, że on żyje. Patrzę, wiozą to moje dziecko. Wszystkie urządzenia odłączone. Kładą go do łóżka, a on sobie spokojnie leży i oddycha. Wzięłam go za rączkę i on mnie wtedy po raz pierwszy ścisnął za palec. To było 3 maja – zwraca uwagę na znamienną datę.
Okazało się, że nagle nocą, dziecko - w jednej minucie - stało się kompletnie zdrowe. Matka chrzestna chłopca, mimo że nie miała dyżuru, czuwała przy nim. To był jej pierwszy chrześniak i bardzo chciała, żeby żył. Zauważyła nagle, że coś się zmieniło, że chłopiec oddycha zupełnie normalnie. Zaalarmowała lekarzy. Po dwóch tygodniach badań, Albert został oddany rodzicom. Był zupełnie zdrowy.
Krótko po tych wydarzeniach, w drzwiach domu Szułczyńskich stanęła potężna, niezwykle wysoka postać w habicie. – Jestem siostra Benilda – usłyszeli zaskoczeni domownicy – Przyjechałam z Rzymu, zebrać dokumentację do cudu.

Tajna akcja

Nie było to łatwe. Przecież oficjalnie do żadnego cudu w wojskowym szpitalu nie mogło wtedy dojść. Placówka żadnej dokumentacji udostępniać nie miała zamiaru. Dokumenty zostały wydobyte w sposób iście sensacyjny. Pani Barbara z siostrą Benildą, czekały pewnej nocy nieopodal szpitala. Dokumenty w tajemniczych okolicznościach wyniosła z placówki wspomniana już matka chrzestna. Obydwie kobiety dostarczyły je do punktu ksero, gdzie już czekał umówiony człowiek. Jeszcze tej samej nocy dokumenty wróciły do archiwum szpitala. Kserokopia trafiła natomiast do Rzymu.
Ruszyły kanonizacyjne procedury. Lekarze z warszawskiego szpitala jeździli do Krakowa składać zeznania. Czasy były takie, że jeden przed drugim ukrywał owe wyjazdy. Zeznania składał także ojciec chrzestny dziecka. Oficer WSW, nagle znalazł się w świecie zupełnie mu obcym.
– Dla niego zakonnica była zawsze stara, gruba i brzydka. Nie mógł się nadziwić, że w klasztorze są tak piękne, młode, roześmiane dziewczyny – opowiada Barbara Szułczyńska – Coś zaczęło się w nim zmieniać.
Dziś ten mężczyzna jest już po bierzmowaniu i ślubie kościelnym. Zbiera materiały do książki o powstańczych losach brata Alberta.

Na chwałę Bogu

Na początku 1989 roku, Szułczyńscy dostali list od siostry Benildy: „Bogu niech będą dzięki. Ustalono cud. Kanonizacja odbędzie się jeszcze w tym roku” - głosiło pismo. Papież Jan Paweł II kanonizował brata Alberta w Rzymie 12 listopada 1989 roku.
Albert Szułczyński ma dziś 28 lat. Jako czterolatek wraz z rodzicami uczestniczył w tym wydarzeniu. Włoscy reporterzy oszaleli na punkcie małego Albertino. Zdjęcia chłopca były na pierwszych stronach wszystkich włoskich gazet.
Z czasem okazało się, że Albert - wtedy już mieszkaniec Podkampinosu, nieopodal Sochaczewa - pięknie śpiewa. Skończył sochaczewską szkołę muzyczną. Uczył się śpiewu klasycznego w Warszawie. Obecnie pracuje jako organista.
Pewnego dnia odebrał telefon z Częstochowy. Dzwonił Paulin, brat Andrzej. – Opiekuję się księdzem Janem Wolnym, który pana ochrzcił. Ksiądz jest u nas w hospicjum i chciałby pana poznać – powiedział.
Wizyta wyglądała dziwnie. Gdy ksiądz dowiedział się, że mężczyzna jest organistą, cały czas płakał. Albert obiecał mu, że zaśpiewa na jego pogrzebie. Duchowny zmarł dwa tygodnie później. Młody organista obietnicę spełnił. Cała rodzina Szułczyńskich przeżyła jednak szok, gdy podczas pogrzebu odczytano fragmenty pamiętnika księdza Jana Wolnego.
Pod datą chrztu Alberta widniał zapis, iż tego dnia ksiądz ochrzcił umierające dziecko. W trakcie sakramentu chłopiec nagle otworzył oczy i spojrzał na księdza w taki sposób, że ten powiedział: - Będziesz żył i będziesz śpiewał na chwałę Bogu. Nagle dla rodziny Szułczyńskich stało się jasne, dlaczego ksiądz płakał podczas spotkania z Albertem. Oto na ich oczach, dopisany został ostatni chyba rozdział tych niesamowitych wydarzeń.

Wojciech Czubatka


Fot: Archiwum rodziny Szułczyńskich

Tekst pochodzi z magazynu REPORTER.


Podziel się tym postem

4 komentarze:

Pelargonia pisze...

Witaj R.,

Artykuł powinni przeczytać ci, co się śmieją z katolików, że czczą świętych ludzi oraz uważają tą cześć za bałwochwalstwo.

Pozdrawiam serdecznie

Rzepka pisze...

Witaj E.,

tekst jest absolutnie wyjątkowy.

Serdecznie pozdrawiam

Anna pisze...

Rzepko, kapitalna notka.

Ostatnio byli u mnie moi rodzice, i kupili książkę o Janie Pawle II, i narazie jej nie przeczytałam, bo umówiliśmy się, że najpierw oni ją przeczytają, a później ja. Tak więc narazie wiem tylko to co mi opowiedzieli, a przeczytam po świętach Wielkiejnocy.

pozdrowienia Anna

Rzepka pisze...

Witaj Anno :-)

Tak, a którą? Trochę ich wychodzi ostatnio np. Marka Lasoty "Wojtyła na podsłuchu". Albo wywiad-rzeka z księdzem Oderem o procesie kanonizacyjnym. Jest też biografia Jana Pawła II autorstwa Andrei Riccardiego. Wszystkie na pewno ciekawe, ale też żadnej jeszcze nie czytałem, widziałem jedynie zapowiedzi.

A historia opisana powyżej najprawdziwsza z prawdziwych ;-)

Pozdrawiam Cię serdecznie

 
Copyright © 2014 Pejzaż Horyzontalny | Rzepka • All Rights Reserved.
Template Design by BTDesigner • Powered by Blogger
back to top