W tej historii kryminalnej jest wszystko – kradzież obrazu wartego kilka milionów dolarów, zamieszane w nią tajne służby, tajemnicza śmierć komendanta policji, który wpadł na trop złodziei. Pojawia się także Krzysztof W., który dostarczył policji informacje o skradzionym obrazie. Było o nim także głośno w związku ze sprawą szantażowania Krzysztofa Piesiewicza przez striptizerkę. W tle tej sprawy pojawia się także Bronisław Komorowski.
W nocy z 18 na 19 października 1995 roku, nieznani sprawcy włamali się do kościoła pod wezwaniem św. Erazma w Sulmierzycach koło Radomska. Rabusie weszli przez okno witrażowe, po przepiłowaniu bezgłośną pilarką krat i wybiciu szyby witrażowej. Zdjęli obraz z ołtarza głównego, wyjęli z ram (nie mieścił się razem z ramą w oknie) i wynieśli. Odtąd ślad po nim zaginął.
Skradziony obraz to dzieło Lucasa Cranacha „Madonna z Dzieciątkiem”, jeden z najcenniejszych obrazów malarstwa obcego, jaki znajdował się w zbiorach polskich. W katalogu „Malarstwo europejskie w zbiorach polskich", wydanym w 1955 r. (II wydanie 1958 r.), obraz Cranacha znajduje się pod pozycją 113.
Obraz wykonany został około 1530 roku, w technice tempery na lipowej desce. Według przekazów, trafił do Sulmierzyc w drugiej połowie XVI wieku. Kupili go właściciele wsi, Sulmierscy. W 1666 roku uznano obraz za cudowny, w 1747 r. posiadał srebrną sukienkę. Obraz znajdował się w głównym ołtarzu. Wielokrotnie był ratowany z pożarów, które dotykały sulmierzycką świątynię. W czasie II wojny światowej biskup Teodor Kubina ukrył go przed Niemcami. Na główny ołtarz obraz powrócił w roku 1953.
Zginął, bo za dużo wiedział
W Wigilię Bożego Narodzenia 1995 roku auto st. asp. Marka Stupińskiego - na prostej drodze - wyleciało w powietrze i uderzyło w drzewo. Dwa miesiące wcześniej z kościoła pod wezwaniem św. Erazma w Sulmierzycach nocą skradziono obraz Cranacha.
Stupiński, świeżo mianowany komendant, prowadził śledztwo w tej sprawie. Młody ambitny policjant wpadł na trop złodziei. Ustalił, że jeden z mieszkańców zauważył przed kradzieżą „kręcącego się” koło świątyni poloneza na warszawskich blachach i zanotował jego numery. Auto należało do paserki, która zorganizowała kradzież na zlecenie antykwariusza P. mieszkającego w Wielkiej Brytanii.
Kilka dni po nieudanej policyjnej prowokacji (jeden z uczestników prowokacji zdekonspirował się), funkcjonariusze znaleźli w lesie pod Warszawą zabitego jednego z polskich współpracowników antykwariusza. On sam zniknął.
Komendant Stupiński dzięki policyjnym kontaktom ustalił, że P. był podejrzewany o handel narkotykami, przemyt papierosów, alkoholu na dużą skalę i handel ludźmi. Ale, gdy próbował dotrzeć do jego kartoteki, okazało się, że jego dane były zastrzeżone przez Urząd Ochrony Państwa. Wskazywało to, że w kradzież obrazu mogą być zamieszane służby specjalne.
- Marek zaczął się bać, był skryty a pod poduszkę - co odkryłam ścieląc łóżko - kładł pistolet, czego nie robił nigdy dotąd – opowiadała wówczas Dorota N., towarzyszka życia Stupińskiego.
Stupińskiemu jednak udało się dotrzeć do P. Przedstawił się jako funkcjonariusz Komendy Stołecznej Policji. 20 grudnia 1995 roku miał się z nim spotkać. Do spotkania nie doszło, ponieważ jego zwierzchnicy tak je zorganizowali, że groziła mu dekonspiracja. Dlatego w porę się wycofał.
Trzy dni potem komendant Stupiński zginął. Tajemnicę zabrał do grobu. Śledztwo w sprawie jego tajemniczej śmierci też utknęło w miejscu.
St. asp. Marek Stupiński, komendant komisariatu policji w Sulmierzycach koło Radomska, śledztwo w sprawie kradzieży obrazu z miejscowego kościoła przypłacił życiem. Tak twierdziła jego ówczesna towarzyszka życia Dorota N. Sprawą tą zajmowałem się w 1997 roku razem z Leszkiem Misiakiem. Pracowaliśmy wówczas w „Expressie Wieczornym”. Dorota N. zgłosiła się do nas z prośbą, abyśmy wyjaśnili zagadkę śmierci Stupińskiego. Okazało się, że znał tę sprawę Zbigniew Bujak - znany opozycjonista, wówczas poseł Unii Pracy. Po rozmowie z posłem, pojechaliśmy do Radomska. Historia okazała się niezwykle interesująca. Opisaliśmy ją w reportażu „Za dużo wiedział”, który ukazał się 21 lutego 1997 roku.
Wydawało się, że sprawa obrazu została zapomniana. Tymczasem kilka lat temu Krzysztof W. ogrodnik z Żywca i informator CBŚ, poinformował policję, że złodzieje umieścili fotografię obrazu Cranacha, oraz zabytkowej Biblii prawosławnej z ryngrafami, na stronie internetowej. Ogrodnik wskazał osoby, które chciały sprzedać kradzione dzieła sztuki, ale prokuraturze nie udało się zebrać dowodów, aby je oskarżyć.
Tymczasem Krzysztof W. poszedł z prośbą o interwencję w sprawie obrazu do Jarosława Gowina, posła PO. Powiedział posłowi, że śledztwo dotyczące obrazu było celowo blokowane. Po interwencji Gowin dostał odpowiedź z krakowskiej prokuratury, że śledztwo zostało wszczęte. Wszczęto je jednak na krótko. W 2009 roku znów zostało umorzone. Obrazu też nie odzyskano.
Haki dla Komorowskiego
Krzysztof W., to niezwykle barwna postać. Jak się okazało, był on dla organów ścigania kopalnią wiedzy na różne tematy. Z jego usług często korzystał m.in. CBŚ. Ogrodnik wiedział wiele o fałszerstwach dolarów i euro (przyniósł nawet organom ścigania sfałszowane falsyfikaty), znał lewe interesy na placówkach dyplomatycznych, miał wiedzę o przestępstwach akcyzowych, narkotykowych, handlu technologią militarną.
Ten cenny dla organów ścigania informator został nagle zatrzymany. W czerwcu 2011 roku Krzysztof W. oczekiwał na lotnisku w Krakowie na transport miliona paczek papierosów, dostarczonych czarterowym lotem z Turcji. Wówczas pisano o tej sprawie, że to wielki przemyt, i że W. ma związek ze spec służbami. Ogrodnik trafił do aresztu. Niektórzy wiązali tę sprawę z doniesieniem na Bronisława Komorowskiego złożonym przez W. do prokuratury.
14 sierpnia 2010 roku do Prokuratury Rejonowej Warszawa - Śródmieście wpłynęło doniesienie Krzysztofa W. o możliwości popełnienia przestępstwa przez Bronisława Komorowskiego, który w lutym i marcu w 2008 r. miał namawiać go, aby poszukał haków na ludzi z PIS.
Krzysztof W. – jak sam twierdził - znał wcześniej Bronisława Komorowskiego i dlatego poszedł do niego. Miała być przy tej rozmowie posłanka PO Janina Zakrzewska i jeszcze dwie osoby. W. rzekomo nagrał tę rozmowę. Miał podczas niej prosić obecnego prezydenta, wtedy posła i wicemarszałka Sejmu, aby pomógł mu odzyskać pieniądze, około miliona złotych, za wykonane prace na rzecz szpitala specjalistycznego w Radomiu. Rozmowa odbyła się w biurze poselskim marszałka. W trakcie rozmowy marszałek miał rzekomo złożyć W. obietnicę pomocy w windykacji należności. „Gazeta Polska Codziennie" sugerowała nawet, że prezydent chciał zapłacić ogrodnikowi za tajny aneks raportu WSI.
Prokuratura nie wszczęła jednak śledztwa. Postępowanie w tej sprawie było prowadzone przez Prokuraturę Rejonową Warszawa-Śródmieście Północ pod sygn. 4 Ds 1671/10 „w sprawie niedopełnienia obowiązków przez posła RP Bronisława Komorowskiego na przełomie września i października 2007 r. w Biurze Poselskim w Warszawie poprzez niepodjęcie interwencji w sprawie zawiadamiającego oraz w sprawie pomówienia zawiadamiającego w 2010 r. poprzez nazwanie go „typowym naciągaczem". Postanowieniem z dnia 17 września 2010 r. prokurator odmówił wszczęcia śledztwa w przedmiotowej sprawie. Z treści zawiadomienia nie wynika, aby Bronisław Komorowski w lutym i marcu 2008 r. namawiał zawiadamiającego by „poszukał haków na ludzi z PIS". Decyzja o odmowie wszczęcia śledztwa jest prawomocna.” – stwierdziła prokuratura.
Obiecał „powstrzymać” media
Krzysztof W. zasłynął także z innych sensacyjnych spraw. Podczas przeszukania jego domu, policjanci znaleźli teczki z wycinkami i zapiskami o politykach z pierwszych stron gazet. Podobno miał proponować haki kompromitujące polityków Marcinowi Przeciszewskiemu, szefowi Katolickiej Agencji Informacyjnej. W. przedstawiał się też jako kuzyn Władysława Frasyniuka, byłego opozycjonisty. Sam Frasyniuk temu zaprzeczył.
Krzysztof W. występuje także m.in. w tle znanej historii z wówczas senatorem PO, Krzysztofem Piesiewiczem. W 2009 roku media obiegło nagranie wideo, na którym znany adwokat i scenarzysta filmowy występuje w kolorowej sukience na ramiączka i wciąga nosem biały proszek, podawany przez młodą kobietę.
Piesiewicz był obrońcą w procesach politycznych w PRL, m.in. w procesie działaczy Solidarności i KPN. W 1985 roku był oskarżycielem posiłkowym w procesie oficerów SB, sądzonych za uprowadzenie i zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki. Zasłynął jako współautor scenariuszy filmowych do 17 filmów Krzysztofa Kieślowskiego, m.in. „Bez końca", „Dekalog", „Podwójne życie Weroniki", „Trzy kolory". Był za nie wielokrotnie nagradzany, a scenariusz filmu „Trzy kolory - czerwony" był nominowany do Oscara.
Kompromitujące kilkuminutowe filmy nagrały - w 2008 roku - dwie kobiety, jak się okazało jedna z nich była striptizerką. Szantażyści domagali się pieniędzy od Piesiewicza, grożąc, że w przeciwnym razie przekażą filmy mediom. Senator zapłacił, ale potem zawiadomił prokuraturę. W grudniu 2009 r. filmy opublikował „Super Express". Jednak przed tą publikacją, w październiku 2009 roku, do Piesiewicza miał zgłosić się Krzysztof W. Ogrodnik wiedział o nagranych filmach, co zdziwiło senatora. Zaproponował, że może powstrzymać media przed ich publikacją. Piesiewicz poinformował o dziwnej propozycji W. prokuraturę. Krzysztof W. przedstawił jednak prokuraturze inną wersję. Stwierdził, że chciał ostrzec Piesiewicza - kierując się szlachetnymi pobudkami.
Krzysztofowi W. wówczas się upiekło – nie trafił do aresztu. Dwa lata później, w 2011 roku już nie miał tyle szczęścia – trafił za kratki po zatrzymaniu na lotnisku w Krakowie.
Złodzieje obrazu Cranacha, na których doniósł policji, mają się natomiast świetnie. Kradzież obrazu, która pociągnęła za sobą śmierć dwóch osób – komendanta Stupińskiego i współpracownika zleceniodawcy kradzieży – do dziś nie została wyjaśniona. Zapewne dlatego, że policja i służby specjalne wykazały się dziwną, aby nie rzec celową, nieudolnością.
W nocy z 18 na 19 października 1995 roku, nieznani sprawcy włamali się do kościoła pod wezwaniem św. Erazma w Sulmierzycach koło Radomska. Rabusie weszli przez okno witrażowe, po przepiłowaniu bezgłośną pilarką krat i wybiciu szyby witrażowej. Zdjęli obraz z ołtarza głównego, wyjęli z ram (nie mieścił się razem z ramą w oknie) i wynieśli. Odtąd ślad po nim zaginął.
Skradziony obraz to dzieło Lucasa Cranacha „Madonna z Dzieciątkiem”, jeden z najcenniejszych obrazów malarstwa obcego, jaki znajdował się w zbiorach polskich. W katalogu „Malarstwo europejskie w zbiorach polskich", wydanym w 1955 r. (II wydanie 1958 r.), obraz Cranacha znajduje się pod pozycją 113.
Obraz wykonany został około 1530 roku, w technice tempery na lipowej desce. Według przekazów, trafił do Sulmierzyc w drugiej połowie XVI wieku. Kupili go właściciele wsi, Sulmierscy. W 1666 roku uznano obraz za cudowny, w 1747 r. posiadał srebrną sukienkę. Obraz znajdował się w głównym ołtarzu. Wielokrotnie był ratowany z pożarów, które dotykały sulmierzycką świątynię. W czasie II wojny światowej biskup Teodor Kubina ukrył go przed Niemcami. Na główny ołtarz obraz powrócił w roku 1953.
Zginął, bo za dużo wiedział
W Wigilię Bożego Narodzenia 1995 roku auto st. asp. Marka Stupińskiego - na prostej drodze - wyleciało w powietrze i uderzyło w drzewo. Dwa miesiące wcześniej z kościoła pod wezwaniem św. Erazma w Sulmierzycach nocą skradziono obraz Cranacha.
Stupiński, świeżo mianowany komendant, prowadził śledztwo w tej sprawie. Młody ambitny policjant wpadł na trop złodziei. Ustalił, że jeden z mieszkańców zauważył przed kradzieżą „kręcącego się” koło świątyni poloneza na warszawskich blachach i zanotował jego numery. Auto należało do paserki, która zorganizowała kradzież na zlecenie antykwariusza P. mieszkającego w Wielkiej Brytanii.
Kilka dni po nieudanej policyjnej prowokacji (jeden z uczestników prowokacji zdekonspirował się), funkcjonariusze znaleźli w lesie pod Warszawą zabitego jednego z polskich współpracowników antykwariusza. On sam zniknął.
Komendant Stupiński dzięki policyjnym kontaktom ustalił, że P. był podejrzewany o handel narkotykami, przemyt papierosów, alkoholu na dużą skalę i handel ludźmi. Ale, gdy próbował dotrzeć do jego kartoteki, okazało się, że jego dane były zastrzeżone przez Urząd Ochrony Państwa. Wskazywało to, że w kradzież obrazu mogą być zamieszane służby specjalne.
- Marek zaczął się bać, był skryty a pod poduszkę - co odkryłam ścieląc łóżko - kładł pistolet, czego nie robił nigdy dotąd – opowiadała wówczas Dorota N., towarzyszka życia Stupińskiego.
Stupińskiemu jednak udało się dotrzeć do P. Przedstawił się jako funkcjonariusz Komendy Stołecznej Policji. 20 grudnia 1995 roku miał się z nim spotkać. Do spotkania nie doszło, ponieważ jego zwierzchnicy tak je zorganizowali, że groziła mu dekonspiracja. Dlatego w porę się wycofał.
Trzy dni potem komendant Stupiński zginął. Tajemnicę zabrał do grobu. Śledztwo w sprawie jego tajemniczej śmierci też utknęło w miejscu.
St. asp. Marek Stupiński, komendant komisariatu policji w Sulmierzycach koło Radomska, śledztwo w sprawie kradzieży obrazu z miejscowego kościoła przypłacił życiem. Tak twierdziła jego ówczesna towarzyszka życia Dorota N. Sprawą tą zajmowałem się w 1997 roku razem z Leszkiem Misiakiem. Pracowaliśmy wówczas w „Expressie Wieczornym”. Dorota N. zgłosiła się do nas z prośbą, abyśmy wyjaśnili zagadkę śmierci Stupińskiego. Okazało się, że znał tę sprawę Zbigniew Bujak - znany opozycjonista, wówczas poseł Unii Pracy. Po rozmowie z posłem, pojechaliśmy do Radomska. Historia okazała się niezwykle interesująca. Opisaliśmy ją w reportażu „Za dużo wiedział”, który ukazał się 21 lutego 1997 roku.
Wydawało się, że sprawa obrazu została zapomniana. Tymczasem kilka lat temu Krzysztof W. ogrodnik z Żywca i informator CBŚ, poinformował policję, że złodzieje umieścili fotografię obrazu Cranacha, oraz zabytkowej Biblii prawosławnej z ryngrafami, na stronie internetowej. Ogrodnik wskazał osoby, które chciały sprzedać kradzione dzieła sztuki, ale prokuraturze nie udało się zebrać dowodów, aby je oskarżyć.
Tymczasem Krzysztof W. poszedł z prośbą o interwencję w sprawie obrazu do Jarosława Gowina, posła PO. Powiedział posłowi, że śledztwo dotyczące obrazu było celowo blokowane. Po interwencji Gowin dostał odpowiedź z krakowskiej prokuratury, że śledztwo zostało wszczęte. Wszczęto je jednak na krótko. W 2009 roku znów zostało umorzone. Obrazu też nie odzyskano.
Haki dla Komorowskiego
Krzysztof W., to niezwykle barwna postać. Jak się okazało, był on dla organów ścigania kopalnią wiedzy na różne tematy. Z jego usług często korzystał m.in. CBŚ. Ogrodnik wiedział wiele o fałszerstwach dolarów i euro (przyniósł nawet organom ścigania sfałszowane falsyfikaty), znał lewe interesy na placówkach dyplomatycznych, miał wiedzę o przestępstwach akcyzowych, narkotykowych, handlu technologią militarną.
Ten cenny dla organów ścigania informator został nagle zatrzymany. W czerwcu 2011 roku Krzysztof W. oczekiwał na lotnisku w Krakowie na transport miliona paczek papierosów, dostarczonych czarterowym lotem z Turcji. Wówczas pisano o tej sprawie, że to wielki przemyt, i że W. ma związek ze spec służbami. Ogrodnik trafił do aresztu. Niektórzy wiązali tę sprawę z doniesieniem na Bronisława Komorowskiego złożonym przez W. do prokuratury.
14 sierpnia 2010 roku do Prokuratury Rejonowej Warszawa - Śródmieście wpłynęło doniesienie Krzysztofa W. o możliwości popełnienia przestępstwa przez Bronisława Komorowskiego, który w lutym i marcu w 2008 r. miał namawiać go, aby poszukał haków na ludzi z PIS.
Krzysztof W. – jak sam twierdził - znał wcześniej Bronisława Komorowskiego i dlatego poszedł do niego. Miała być przy tej rozmowie posłanka PO Janina Zakrzewska i jeszcze dwie osoby. W. rzekomo nagrał tę rozmowę. Miał podczas niej prosić obecnego prezydenta, wtedy posła i wicemarszałka Sejmu, aby pomógł mu odzyskać pieniądze, około miliona złotych, za wykonane prace na rzecz szpitala specjalistycznego w Radomiu. Rozmowa odbyła się w biurze poselskim marszałka. W trakcie rozmowy marszałek miał rzekomo złożyć W. obietnicę pomocy w windykacji należności. „Gazeta Polska Codziennie" sugerowała nawet, że prezydent chciał zapłacić ogrodnikowi za tajny aneks raportu WSI.
Prokuratura nie wszczęła jednak śledztwa. Postępowanie w tej sprawie było prowadzone przez Prokuraturę Rejonową Warszawa-Śródmieście Północ pod sygn. 4 Ds 1671/10 „w sprawie niedopełnienia obowiązków przez posła RP Bronisława Komorowskiego na przełomie września i października 2007 r. w Biurze Poselskim w Warszawie poprzez niepodjęcie interwencji w sprawie zawiadamiającego oraz w sprawie pomówienia zawiadamiającego w 2010 r. poprzez nazwanie go „typowym naciągaczem". Postanowieniem z dnia 17 września 2010 r. prokurator odmówił wszczęcia śledztwa w przedmiotowej sprawie. Z treści zawiadomienia nie wynika, aby Bronisław Komorowski w lutym i marcu 2008 r. namawiał zawiadamiającego by „poszukał haków na ludzi z PIS". Decyzja o odmowie wszczęcia śledztwa jest prawomocna.” – stwierdziła prokuratura.
Obiecał „powstrzymać” media
Krzysztof W. zasłynął także z innych sensacyjnych spraw. Podczas przeszukania jego domu, policjanci znaleźli teczki z wycinkami i zapiskami o politykach z pierwszych stron gazet. Podobno miał proponować haki kompromitujące polityków Marcinowi Przeciszewskiemu, szefowi Katolickiej Agencji Informacyjnej. W. przedstawiał się też jako kuzyn Władysława Frasyniuka, byłego opozycjonisty. Sam Frasyniuk temu zaprzeczył.
Krzysztof W. występuje także m.in. w tle znanej historii z wówczas senatorem PO, Krzysztofem Piesiewiczem. W 2009 roku media obiegło nagranie wideo, na którym znany adwokat i scenarzysta filmowy występuje w kolorowej sukience na ramiączka i wciąga nosem biały proszek, podawany przez młodą kobietę.
Piesiewicz był obrońcą w procesach politycznych w PRL, m.in. w procesie działaczy Solidarności i KPN. W 1985 roku był oskarżycielem posiłkowym w procesie oficerów SB, sądzonych za uprowadzenie i zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki. Zasłynął jako współautor scenariuszy filmowych do 17 filmów Krzysztofa Kieślowskiego, m.in. „Bez końca", „Dekalog", „Podwójne życie Weroniki", „Trzy kolory". Był za nie wielokrotnie nagradzany, a scenariusz filmu „Trzy kolory - czerwony" był nominowany do Oscara.
Kompromitujące kilkuminutowe filmy nagrały - w 2008 roku - dwie kobiety, jak się okazało jedna z nich była striptizerką. Szantażyści domagali się pieniędzy od Piesiewicza, grożąc, że w przeciwnym razie przekażą filmy mediom. Senator zapłacił, ale potem zawiadomił prokuraturę. W grudniu 2009 r. filmy opublikował „Super Express". Jednak przed tą publikacją, w październiku 2009 roku, do Piesiewicza miał zgłosić się Krzysztof W. Ogrodnik wiedział o nagranych filmach, co zdziwiło senatora. Zaproponował, że może powstrzymać media przed ich publikacją. Piesiewicz poinformował o dziwnej propozycji W. prokuraturę. Krzysztof W. przedstawił jednak prokuraturze inną wersję. Stwierdził, że chciał ostrzec Piesiewicza - kierując się szlachetnymi pobudkami.
Krzysztofowi W. wówczas się upiekło – nie trafił do aresztu. Dwa lata później, w 2011 roku już nie miał tyle szczęścia – trafił za kratki po zatrzymaniu na lotnisku w Krakowie.
Złodzieje obrazu Cranacha, na których doniósł policji, mają się natomiast świetnie. Kradzież obrazu, która pociągnęła za sobą śmierć dwóch osób – komendanta Stupińskiego i współpracownika zleceniodawcy kradzieży – do dziś nie została wyjaśniona. Zapewne dlatego, że policja i służby specjalne wykazały się dziwną, aby nie rzec celową, nieudolnością.
Tomasz Połeć
Tekst opublikowany w 3 numerze Magazynu Kryminalnego REPORTER
5 komentarze:
Witaj R.,
Bardzo interesujacy artykuł.
Jak widać, nasze "wadze" też mają ręce umoczone po ramiona w lepkiej, brzydko pachnącej substancji.
No to trzeba będzie kupić następny numer.
Tylko mam wyrzuty sumienia, że kupując Reportera wspieram Agorę.:-)
Pozdrawiam serdecznie
PS Przejrzyj pocztę!
Witaj E.,
za druk Reportera płaci wydawca i póki co - z tego co wiem - czyni to z własnej kieszeni. Myślę, że byłby wdzięczny za wskazanie innej drukarni, która miałaby choćby zbliżone warunki, jeśli chodzi o koszty. Kiedy się nie ma bogatych sponsorów trzeba się liczyć z każdą złotówką, a tu chodzi o jakieś 1/4 kosztów.
Agorę wspierasz płacąc podatki i składki na OFE. Dlatego, że z pieniędzy podatników opłacane są rządowe ogłoszenia które lądują np. w Wyborczej. To są grube miliony. Zaś pieniądze z OFE inwestowane są w akcje Agory.
Pozdrawiam serdecznie
PS.
E., latem ubiegłego roku, po likwidacji przez Hajdarowicza swoich drukarni, Rzeczpospolita i Uważam Rze zaczęły się drukować w Agorze. I jakoś wtedy nikomu to nie przeszkadzało, a niepokorni nadal publikowali swoje niepoprawne teksty m.in. o trotylu na wraku tupolewa. Przy czym Rzepa, jakkolwiek by patrzeć to konkurencja GW, a Urze jest tygodnikiem społeczno - politycznycm. Reporter nie jest pismem politycznym, jest sprofilowany na tematykę kryminalną.
Oczywiście, można wybrać inną drukarnię i płacić więcej, ale jaka jest pewność, że za chwilę twoje pismo nie będzie się drukować po "Nie", a przed "Faktami i Mitami". Takie są prawa rynku.
Nie sposób się z redaktorem Rzepką nie zgodzić. Ludzie prawicy rzadko kiedy mają drukarnie i to na pewno nie prasowe.
Kupując Reportera żaden z Czytelników nie finansuje Agory, tylko co najwyżej mnie i autorów.
pozdrawiam
Janusz Szostak
@Janusz Szostak,
Serdeczne dzięki za wyjaśnienie. Tym bardziej będę kupować gazetkę:-)
Pozdrawiam serdecznie
Prześlij komentarz