Lata 90. ubiegłego wieku, to był czas, gdy przestępcy mieli się w Polsce wyjątkowo dobrze. Także dziennikarzom nie brakowało tematów, bo życie dostarczało nam ich w nadmiarze.
Wówczas prowadziłem dział sensacji i reportażu - w popularnym wtedy Expressie Wieczornym. Pracowało tam wraz ze mną także kilku innych dziennikarzy Reportera. W tym czasie gangi mnożyły się niczym króliki - w każdym mieście i miasteczku - a my pisaliśmy na co dzień o ich dokonaniach. W pewnym sensie lansując poszczególnych watażków. Gdyż każda wzmianka w prasie podnosiła bandyckie notowania. Nie było wówczas Pudelka i popularnych obecnie tabloidów. Dziś pewnie chłopcy z ferajny staliby się celebrytami. Niczym matka Madzi.
Wtedy musiał wystarczyć im Express Wieczorny, od lektury którego wielu z nich zaczynało dzień. Zwłaszcza, że Ekspresiak - przez długi czas - ukazywał się po południu. A żaden szanujący się gangster - po nocy pełnej rabunków, gwałtów, wymuszeń i innych czynów karalnych - nie będzie zrywał się skoro świt, aby lecieć do kiosku po gazety. Około 13-14, to już co innego, a wtedy właśnie nasza gazeta trafiała do kiosków.
Czytali ją uważnie i zdarzało się, że telefonowali do nas z „reklamacjami”, że to o którymś napisaliśmy za dużo lub za mało. Rozgłos był dla nich ważny. Bez niego nie byłoby pewnie „Wołomina” i „Pruszkowa” w takiej skali, z jakiej znamy te gangi.
Były zatem przecieki od gangsterów do dziennikarzy. Zdarzało się też coś na kształt „ustawek” – między nami a zbójami. Jednak zawsze pisaliśmy, to tym co widzimy a nie o tym co chciano nam pokazać.
Kiedyś podczas spotkania z gangiem Łysego i Spławika z Żyrardowa chłopcy pogonili z restauracji, na naszych oczach, prokuratorów ze Skierniewic. Kilka dni wcześniej na tę knajpę zrobili najście w celu wymuszenia haraczu. A prokuratorzy przyjechali akurat w tej sprawie. Łysy po prostu ich wyprosil a oni grzecznie go posłuchali. I za moment gangsterzy opowiadali nam, jaką to pożyteczną robotę wykonują dla lokalnego społeczeństwa.
Z kolei podejrzewani o zabójstwo małżeństwa Jaroszewiczów pisywali do mnie nieco łzawe listy z kryminału. Pewnemu skruszonemu gangsterowi z Pruszkowa załatwialiśmy policyjną ochronę. Po tym, jak chcieli go odstrzelić kumple, gdy ze statku Jurata znikła ich kokaina o wartości 300 milionów złotych. Osławiony Dziad zaprosił nas do swojej willi w Ząbkach, gdzie przez moment usiłował nas wkręcić w handel lewym alkoholem na skalę masową.
Spotykaliśmy się z Pershingiem, Nikosiem, Klepakiem czy Masą (do tego jeszcze wrócę). Otwocki gangster o pseudonimie Żyd (szykował zamach na Pershinga) oraz kilku innych znanych zakapiorów (wszyscy nie żyją) zagrało nawet w telewizyjnej reklamówce z moim scenariuszem.
Bywało też, że przyczynialiśmy się do zatrzymania groźnych gangsterów. Tak jak Radosław Rzepka, który sprawił, że do celi trafił gang Andrzeja Kiełczyńskiego – byłego terrorysty izraelskiego i agenta CIA – wraz z jego bratankiem słynnym kilerem Albertem Kiełczyńskim ps. „Izraelczyk”. Tę sprawę przypominamy szerzej w pierwszym numerze Reportera.
W tamtych czasach byliśmy dość blisko przestępców. Nigdy jednak nie zdarzyło nam się z nimi bratać. Oni byli zbójami my reporterami. A to powinny być dwa odrębne światy. Niestety nie każdy rozumie te proste zasady.
Oto człowiek, który siedział za wymuszenia rozbójnicze zostaje redaktorem naczelnym popularnego tygodnika opinii. Zaś skruszony gangster Jarosław Sokołowski ps. Masa awansuje na felietonistę innego periodyku.
Jeszcze niedawno ten sam Masa dziennikarzy traktował z pogardą. Opisuje to choćby Helena Kowalik w relacji z procesu „Pruszkowa”: „Odpowiadający na pytania adwokata, to najbardziej znany świadek koronny w Polsce, Sławomir S. ksywa Masa. Nie życzył sobie obecności pismaków, jak nazwał reporterów sądowych, na sali rozpraw…”.
Dziś sam pragnie być pismakiem.
Co ciekawe redaktor Helenie Kowalik nie przeszkadza, że pisuje z nim w jednym czasopiśmie. Może nie potrwa to jednak długo, gdyż jak słyszałem Masa marzy, aby zostać policjantem.
Kto wie, może go i tam przygarną?
My w każdym razie - tak, jak dawniej pozostajemy dziennikarzami.
Janusz Szostak
fot. Grzegorz Boguszewski
2 komentarze:
Witaj R.,
Po przeczytaniu tego artykułu nasunęła mi się taka myśl, że gdybym była młodsza studiowałabym dziennikarstwo na WSKSiM w Toruniu (uczelnia Ojca Rydzyka).
Pamiętasz, jak pewnego razu dyskutowaliśmy (telefonicznie) na temat zawodu dziennikarza. Miałeś rację, ze nie istnieje takie coś, jak "dziennikarz śledczy". Dziennikarz jest po to, aby docierał wszędzie i pisał o wszystkim.
Pozdrawiam serdecznie
Witaj E. :-)
Wielu dziennikarzy ma całkiem inne wykształcenie - są prawnikami, historykami, fizykami, co nie przeszkadza im dobrze wykonywać swój zawód. W tej profesji bardziej liczy się tzw. iskra Boża...
Pozdrawiam serdecznie
Prześlij komentarz