W III RP nasilił się ostatnio pewien problem z wymiarem sprawiedliwości. Objawia się on tym, że kiedy wina oskarżonych wydaje się oczywista, gdyż dowody przestępstwa są udokumentowane i widoczne jak na dłoni, to wtedy zapadają wyroki uniewinniające. Kiedy zaś dowodów brak, a oskarżenie opiera się jedynie na pomówieniu, sądy skazują ludzi na więzienie lub wydają kontrowersyjne postanowienia o aresztowaniu.
Europoseł Janusz Wojciechowski zaangażował się w sprawę Grzegorza Wiechy, młodego człowieka ze wsi pod Kielcami skazanego na karę 7 lat więzienia za rzekomy udział w pobiciu i okradzeniu starszego mężczyzny. Jedynym dowodem, mającym świadczyć o winie Wiechy, były w tym procesie zeznania recydywisty i rzeczywistego sprawcy rozboju, który licząc na łagodniejszy wyrok pomówił niewinnego chłopaka o współudział. Jest bowiem taki przepis, że kiedy sprawca wskaże co najmniej dwóch wspólników, wtedy może liczyć na nadzwyczajne złagodzenie kary. Ponieważ faktycznych rozbójników było dwóch, główny oskarżony dobrał sobie trzeciego – Grzegorza Wiechę, a sąd na podstawie tych zeznań wydał na niego wyrok. Sprawa wydaje się beznadziejna, bo Sąd Najwyższy odrzucił kasację. W poszukiwaniu sprawiedliwości pisał więc poseł Wojciechowski do Rzecznika Praw Obywatelskich, bo poznał tę sprawę w szczegółach i w odczuciu tego byłego sędziego, spotkała chłopaka wielka krzywda.
Innym, tym razem głośnym skandalem była decyzja sądu o przetrzymywaniu przez osiem miesięcy w areszcie słynnego kibica warszawskiej Legii, autora hasła o „matole”, Piotra Staruchowicza. W jego przypadku oskarżenie również opiera się na zeznaniu jednego świadka, koronnego. Niejaki „Hanior”, skruszony przestępca twierdzi, że „Staruch” miał handlować narkotykami. Szkopuł jednak w tym, iż brak jest na to jakichkolwiek innych dowodów. Nie ma zapisu monitoringu ze stacji benzynowej, na której miało dojść do transakcji, w domu oskarżonego nie natrafiono na ślady narkotyków, a rzekomy pośrednik w handlu nie był przez śledczych przesłuchany, bo gdzieś zniknął. Sami sędziowie niejednokrotnie przyznają w rozmowach, że wprowadzona w połowie lat 90. zeszłego wieku instytucja świadka koronnego nie sprawdza się, że jest często nadużywana i przez to właściwie już się skompromitowała. Jednak, jak widać, nie w przypadku „Starucha”. Można by to wszystko uznać za farsę, gdyby nie fakt, że Staruchowicz jednak te kilka miesięcy za kratkami spędził.
Nie wiem kto ukuł powiedzenie, że wyroków sądu nie powinno się komentować. To jakaś niedorzeczność. W demokracji każda władza, a sądy w Polsce są trzecią władzą, powinna być poddawana społecznej kontroli. Komentowanie wyroków jest właśnie jej formą. Jeśli wyroki wydawane przesz sądy urągają elementarnym zasadom sprawiedliwości, jeżeli coraz częściej odbiegają one od odczuć większości społeczeństwa, to oznacza , że ta demokracja jest w bardzo kiepskim stanie.
Długie lata czekali uczestnicy robotniczych protestów na Wybrzeżu i rodziny zamordowanych ofiar Grudnia 70. na sprawiedliwe osądzenie sprawców tamtej masakry. Doczekali się wyroku uniewinniającego dla Stanisława Kociołka i łagodnych wyroków dla dwóch wojskowych biorących udział w pogromie robotników. Mimo, że powszechnie wiadomo – to on był wtedy najwyższym funkcjonariuszem partyjnym i państwowym na Wybrzeżu, to do niego należały wszelkie decyzje i to on przede wszystkim odpowiada za masakrę. „Krwawy Kociołek, to kat Trójmiasta”. Wszyscy wtedy słyszeli, jak apelował do ludzi, by wyszli z domów do pracy posyłając ich wprost pod milicyjne i wojskowe kule. Niestety, sąd nie dopatrzył się związku… Na ten wyrok Janek Wiśniewski padł po raz drugi.
Cała Polska widziała film - materiał operacyjny Centralnego Biura Antykorupcyjnego, w którym siedząca na parkowej ławeczce Beata Sawicka bierze łapówkę. Widział to również warszawski Sąd Apelacyjny, a mimo to uchylił wyrok z pierwszej instancji i uniewinnił byłą poseł. W uzasadnieniu sędzia Paweł Rysiński opowiadał bajki o „zatrutym drzewie”. Nie sposób nie zauważyć, że tenże sąd był dotychczas wyjątkowo szczodry dla „ofiar” CBA. W 2007 roku trzyosobowy skład z Pawłem Rysińskim na czele wydał postanowienie o zwolnieniu z aresztu kardiochirurga Mirosława G., tego samego, którego Sąd Okręgowy w Warszawie w osobie Igora Tulei skazał na początku roku za korupcję. Jeśli więc dojdzie w tej sprawie do apelacji i rozpatrywać ją będzie sędzia Rysiński to… dopowiedz sobie, Drogi Czytelniku, sam.
Tekst ukazał się w 3 numerze magazynu kryminalnego REPORTER
PS.
Okazuje się, że życie dopisuje kolejne dramaty.
W tym samym czasie inny sąd zawiesza proces Kiszczaka, bo biegli twierdzą, że stan jego zdrowia nie pozwala, by był on sądzony za śmierć górników w kopalni "Wujek".
2 komentarze:
Witaj R.,
Przeczytałam Twój artykuł w Reporterze i bardzo mi się podoba:)))
Zebrał także pochlebne recenzje od moich koleżanek, którym dałam do przeczytania.
Z drugiej strony, co to za sprawiedliwość. Kiszczak chodzi sobie wolno, a p. Miernik za osłodzenie życia sędzinie tortem jest ścigany przez prawo.
To tak jak w tym dowcipie:
Oskarżony do sędziego: Proszę wysokiej sprawiedliwości...
Sędzia: Jeszcze raz oskarżonemu powtarzam, że tu nie ma żadnej sprawiedliwości, tu jest sąd!
Pozdrawiam serdecznie
Witaj E.,
już kilkanaście lat temu Kiszczak mógł sobie jeździć na wycieczki do Egiptu, gdzie panowały 40 stopiowe upały, a nie mógł przychodzić na rozprawy w sądzie, bo był rzekomo chory na serce. Nic się nie zmieniło. Nic.. Mamy II PRL.
Dzięki!
Pozdrawiam serdecznie
Prześlij komentarz