Wśród ekspertów, próbujących rozwikłać tajemnicę domu rodziny S., był również Lech Emfazy Stefański, prezes Polskiego Towarzystwa Psychotronicznego. To jemu Leszek Franaszek zawdzięcza odkrycie swoich umiejętności: - Przyglądał mi się przez dłuższy czas. I potem mówi: „Ja u pana czuję duże zapasy energii”. Pomyślałem: „O co ci chodzi, co się pan czepiasz?”. Nie miałem pojęcia, że mógłbym pomagać ludziom – wspomina Franaszek. Zapewne nigdy nie dowiedziałby się, jakie tkwią w nim możliwości, gdyby nie te niezwykłe wydarzenia z początku lat 80. minionego wieku. Dziś Franaszek jest jednym z najbardziej uznanych bioterapeutów w Polsce.
Harcowanie duchów
Stefański, wraz z dr Romanem Bugajem, odwiedził ośmiokrotnie dom państwa Sokołów. Kilka razy towarzyszyła im Maria Błaszczyszyn oraz Leszek Franaszek.
Spisali z tych wizyt relację, w której między innymi czytamy: „Przeprowadziliśmy wywiady i próby testowe z mieszkańcami „nawiedzonego” domu. Nic nie wskazuje, aby zjawiska miały być przez kogoś sfingowane (...) Przypadek „strachów” w Sochaczewie jest typowy: prawdopodobnie mimowolnymi sprawcami zjawisk są dzieci wchodzące w okres dojrzewania: 13-letnia Asia i 14-letni Włodek. Warto tu zwrócić uwagę na interesujący szczegół: przez dwa tygodnie „duchy” harcowały tylko wówczas, gdy pani Hanna znajdowała się poza domem. Dopiero w połowie stycznia zobaczyła na własne oczy, jak krzesło „samo” przewróciło się czterokrotnie na podłogę. Wiemy, że nie świadomość, lecz podświadomość osób medialnych steruje takimi zjawiskami telekinetycznymi, jakie obserwuje się w Sochaczewie. Być może również na podświadomość obojga dzieci hamująco działał autorytet pani Hanny. „Strachy” stają się naprawdę „niegrzeczne” dopiero wówczas, gdy mamy nie ma w domu. Trzeba tu dodać, że to, co dzieje się w Sochaczewie, należy do klasy zjawisk bardzo dobrze znanych badaczom, wielokrotnie opisywanych, a w języku niemieckim określanych jako Spukphaenomene lub żartobliwie Poltergeist („duch stukający”). Jak się przeważnie okazuje, mimowolnym sprawcą zjawiska bywa dziewczynka lub chłopiec w okresie dojrzewania. Zachwiana w tym czasie równowaga energetyczna organizmu staje się przyczyną wyzwolenia sił, które moskiewski fizyk dr Aleksander Dubrow nazywa biograwitacyjnymi (są to te same siły, które powodują rozrywanie się nici chromosomów podczas podziału jądra komórkowego). Działaniem sił biograwitacyjnych na otoczenie dojrzewającego osobnika, nie steruje jego świadomość – są to działania bezwiedne, podświadome. Często sprawca jest równocześnie ich ofiarą, jak to bywało np. u Joasi Gajewskiej z Sosnowca, którą wielokrotnie kaleczyło szkło rozbijane przez psotnego „chochlika” (...).
Doktor Bugaj, parapsycholog, tak relacjonował w mediach wydarzenia w Sochaczewie: - Przedmioty przelatują w powietrzu tak szybko, że prawie nie zdąża się ich zauważyć. Jedyne ostrzeżenie, to świst. Rodzina musi nosić na głowach hełmy ochronne! Duchy grasujące w domu pp. Sokołów uważane są za złe. Sztućce trzymane przez Joannę wyginają się w jej rękach jak spaghetti! Joanna badana była przez ekspertów, ponieważ naukowcy podejrzewali, że 11-letnia dziewczynka w jakiś nieznany sposób sama wywoływała te zjawiska. Podobne badania prowadzone są również w innych krajach Europy Wschodniej. W Związku Radzieckim na przykład wykazano, że ludzie mogą podświadomie wpływać na przedmioty i wydarzenia.
Bugaj przeprowadził wówczas szereg obserwacji i doświadczeń. Niektóre z nich przytaczam, za jego relacją z 1984 roku: „1. Podczas przechodzenia Joasi przez kuchnię, uniósł się do góry i „podążał” za nią but leżący początkowo w rogu pomieszczenia. 2. Stwierdziłem unoszenie się i lot w powietrzu nie dotkniętego przez nikogo garnka blaszanego. Samego garnka w locie nie widziałem, gdyż jego lot był zbyt szybki. Lecący garnek uderzył w ścianę kuchni, a następnie spadł na podłogę. 3. Leżąca szufelka metalowa do węgla nagle uniosła się w powietrze, przeleciała kilkadziesiąt centymetrów nad podłogą i upadła z hałasem koło kuchni. 4. Nie dotykany przez nikogo talerz porcelanowy (średniej wielkości), znajdujący się na stole, uniósł się nagle w powietrze, przeleciał niezwykle szybko pod sufitem kuchni i z trzaskiem rozbił się na przeciwległej ścianie. 5. Moja czapka futrzana, którą położyłem w pokoju na otomanie, również poderwała się nagle do góry, przeleciała bardzo szybko w powietrzu przez otwarte drzwi do kuchni, gdzie właśnie przebywałem, i uderzyła mnie w twarz. Pomimo, że uderzenie było gwałtowne, nie odczułem bólu z uwagi na rodzaj materiału czapki. 6. Po położeniu czapki na poprzednie miejsce, zjawisko to powtórzyło się, tym razem jednak czapka przeleciała nisko nad podłogą, uderzyła mnie w kolano i upadła w kuchni koło kredensu. 7. Następny fenomen był bardzo dziwny, kryjący w sobie zagrożenie. Gospodyni poczęstowała nas gorącą herbatą i postawiła trzy szklanki na stole w pokoju. Przebywałem wówczas w kuchni, Joasia siedziała na krześle ok. 1 m od stołu. Nagle jedna ze szklanek, pozostająca przez cały czas w polu mojego widzenia (drzwi z pokoju do kuchni są zawsze otwarte), poderwała się do góry, przeleciała niezwykle szybko koło mojej głowy, wylewając prawie całą gorącą herbatę na moje ubranie, część zaś na pobliską ścianę, a następnie rozbiła się z trzaskiem o kredens kuchenny. Pragnę podkreślić, że ani jedna kropla herbaty nie oblała mi twarzy, a także to, że na jasnym ubraniu, po wyschnięciu herbaty, nie powstała żadna plama. 8. Jakaś nieznana siła ściągnęła siedzącej na krześle Joasi pantofle z nóg i odrzuciła je daleko w przeciwległą część pokoju. 9. Joasia siedząca koło stołu na krześlem została niespodziewanie z niego zrzucona i częściowo wciągnięta pod stół. W ostatniej chwili zdołała zatrzymać się, chwytając się za jego blat. 10. Po wejściu Joasi do pokojum znajdującego się na pierwszym piętrze, gdzie mieliśmy przez pewien czas przebywać, z podwórza wpadły za nią przez niedomknięte drzwi dwa kamienie. Na podwórzu nie dostrzegliśmy nikogo, kto mógłby je wrzucić; wyjrzeliśmy przez okno natychmiast po upadku kamieni. Zastanawiająca była celność, z jaką przedmioty te przedostawały się przez wąską szczelinę. 11. Wykonany przez mgr Stefańskiego papierowy „rotorek Trommelina” przeznaczony do doświadczeń i postawiony na stoliku koło telewizora, znikł bez śladu i tego wieczoru nie mogliśmy go już nigdzie odnaleźć. 12. Kostka Rubika wykonana z plastyku poszybowała nagle w powietrze, przeleciała zygzakowatym ruchem pod sufitem i uderzyła mgr Stefańskiego w plecy. Uderzenie to nie było zbyt silne. 13. Jeden z moich kluczy od mieszkania, trzymany przeze mnie w kieszeni, mianowicie od zamka yale, został wygięty pod kątem ok. 90 stopni. Stwierdziłem to po przyjeździe z Sochaczewa do Warszawy. Opisane fenomeny, z wyjątkiem ostatniego, widziały oprócz mnie wszystkie wymienione osoby. Manifestacje telekinetyczne zachodziły w pełnym świetle dziennym, albo przy silnym oświetleniu elektrycznym, jedynie zjawiska wymienione w punktach 8. i 9. wydarzyły się w ciemności. (...)”.
Nieznana energia
Bugaj i Stefański twierdzą, że – na prośbę matki Joanny - próbowali opanować niszczącą, nieznaną energię generowaną przez dziewczynkę. Ich zdaniem było to typowe medium psychokinetyczne, które zamierzali ukierunkować i spowodować wyładowanie energii w sposób zamierzony i kontrolowany. W tym celu rozpoczęli serię doświadczeń. Jedna z tych prób polegała na powtórzeniu efektu psychokinetycznego Uri Gellera – izraelskiego iluzjonisty, który twierdzi, że ma zdolności paranormalne. Dzieci, oglądając w telewizji popisy Gellera, naśladowały go potem z powodzeniem. Stalowe łyżki i widelce pocierane palcami miękły.
Oto fragment protokołu z tego eksperymentu: „Joasia bierze do ręki aluminiową łyżkę stołową, trzyma ją za trzonek i lekko pociera go dużym palcem. Po kilku minutach łyżka wygina się w kierunku jej biustu, następnie z trzaskiem pęka, przy czym górna część całkowicie odłamuje się i upada na stół. Próba wykonana z widelcem, a następnie z łyżeczką od herbaty, przebiega w sposób podobny, lecz teraz następuje jedynie całkowite wygięcie w miejscu przewężenia trzonka”.
Wykonano dziesięć takich prób, i ponoć wszystkie zakończyły się pozytywnie: „Duże łyżki aluminiowe zawsze pękały, łyżeczki i widelce stalowe ulegały zaś całkowitemu wygięciu. Proces wyginania, zachodzący w pełnym świetle dziennym względnie elektrycznym, był zawsze poddany naszej obserwacji. Niekiedy wygięcie następowało natychmiast, „w oczach” górna część widelca lub łyżki opadała na rękę dziewczynki. Nigdy nie stwierdziłem żadnego wzrostu temperatury metalu. Proces wygięcia trwał przeciętnie 5-7 minut, czasami – pół godziny, rzadko zaś zachodził natychmiast. Z doświadczeń tych zostały sporządzone zdjęcia fotograficzne i filmowe. Zauważyłem, że podczas tych eksperymentów Joasia wpada – nie zdając sobie z tego sprawy – w lekki trans, choć na ogół zachowuje pełną świadomość. Powieki oczu częściowo zamykają się, dziewczynka staje się senna, a spod wpół zamkniętych powiek widoczne są tylko białka oczu”.
Tego co działo się w domu Sokołów nie da się jednak wytłumaczyć jedynie sugestią naśladowczą.
Szukano dla sochaczewskich zjawisk tłumaczeń naukowych i pseudonaukowych. Krzysztof Boruń – nieżyjący już badacz zjawisk nadprzyrodzonych, próbował w książce „W świecie zjaw i mediów” wyjaśnić w sposób naukowy zjawiska, do jakich dochodziło m.in. w Sochaczewie.
„Wszelkie próby wytłumaczenia tego rodzaju fenomenów, na podstawie klasycznej newtonowskiej fizyki, są zupełnie bezowocne. Pewne nadzieje zdają się rokować hipotezy rozwijające niektóre wnioski płynące z fizyki relatywistycznej i teorii kwantów, albo raczej próbujące pokonywać przeszkody, jakie one napotykają, tworząc modele oddziaływań polowych. Taką próbą jest np. hipoteza prof. dr hab. Arkadiusza Górala, dotycząca wewnętrznego mechanizmu fizycznego oddziaływań grawitacyjnych na poziomie mikroświata, i przyjmująca, że ładunek grawitacyjny związany jest ze strukturą subtelną cząstek elementarnych. „Jeśli prawdą jest, że ładunek grawitacyjny gromadzi się w zewnętrznej otoczce cząstki nazwanej przeze mnie subtelną, oznacza to, że istnieje możliwość oddziaływania na tę cząstkę i zmiany jej pola grawitacyjnego bez znacznego naruszenia energii tej cząstki” – wyjaśnia prof. Góral w rozmowie z autorami „Nieuchwytnej siły”, nie wykluczając, że „w wyniku pewnej konfiguracji pól, nawet elektromagnetycznych, można zaburzyć pola grawitacyjne w takim stopniu, iż spowoduje to określone zjawiska fizyczne, jak na przykład znacznie silniejsze niż zazwyczaj przyciąganie, odpychanie lub wręcz odpychanie zamiast przyciągania”.
Dusze czyśćcowe
Zjawiska te - patrząc na nie z innej perspektywy - pragnął wyjaśnić także biskup Zbigniew Józef Kraszewski, który wielokrotnie wracał w tej sprawie do Sochaczewa.
Druga wizyta biskupa w domu przy ulicy Dalekiej, miała miejsce we wrześniu 1984 roku. Na Daleką biskup Kraszewski przybył w towarzystwie ks. Józefa Kwiatkowskiego oraz proboszcza z parafii Św. Wawrzyńca w Sochaczewie, ks. Henryka Franciszka Łupińskiego. Był również ks. dr Jerzy Lewandowski.
Na prośbę ks. Bp Zbigniewa Józefa Kraszewskiego, ks. proboszcza Jozefa Kwiatkowskiego od pierwszego września odprawiał codziennie mszę świętą za duszę zmarłego śp. Józefa Sokoła. Były to tzw. Msze św. Gregoriańskie, które miały trwać przez cały wrzesień. 14 września została odprawiona XIV Msza Święta Gregoriańska.
- W domu przy ulicy Dalekiej 11 poświęciłem wodę święconą i za pomocą tej wody poświęciłem cały dom. Zawiesiliśmy w mieszkaniu poświęcone krzyże. Odmówiliśmy razem, ze wszystkimi zgromadzonymi kapłanami, specjalne modlitwy. Pomodliliśmy się razem ze wszystkimi tam obecnymi domownikami i odjechaliśmy do Warszawy. Według relacji księdza proboszcza, przerażające zjawiska od tego dnia zasadniczo uległy przerwaniu - wspominał przed laty ksiądz biskup.
Wiele czasu minęło, zanim biskup Kraszewski ponownie zjawił się w „w domu, gdzie straszy”. Tę wizytę biskup tak wspominał: „Było to 20 lutego 1986 roku. Mróz, śnieżyca, zawieja, śliska jezdnia uczyniły wiele dróg w tym dniu nieprzejezdnymi. Z wielkim trudem dotarliśmy do Sochaczewa. Najpierw odwiedziliśmy księdza proboszcza Franciszka Łupińskiego przy kościele św. Wawrzyńca w Sochaczewie, potem pojechaliśmy do księdza proboszcza Józefa Kwiatkowskiego przy kościele Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Boryszewie. Po obiedzie udaliśmy się na ulicę Daleką. Dom i mieszkanie nie było tak zdemolowane, jak uprzednio. Wnętrze zostało odnowione. W całym domu porządek. Poza mną byli obecni: ksiądz proboszcz Józef Kwiatkowski, ks. Prałat Antoni Wiśniewski, s. Teresa z kurii metropolitarnej warszawskiej, s. Janina z Kurii Metropolitarnej Warszawskiej, mój kierowca i domownicy. Na początku poświęciłem mieszkanie i pomodliliśmy się. Rozmowę w formie wywiadu nagrałem na magnetofon. Notabene magnetofon sam się włączył, potem popsuł. Z relacji Hanny Sokół i jej dzieci wynikało, że w dniu 14 września 1984 roku zjawiska uległy przerwaniu, ale po pewnym czasie niektóre sporadycznie się pojawiały. Były rzadsze niż dawniej i miały inny przebieg. Tak np. telewizor nie ulega zniszczeniu, ale przeciwnie potrafi się sam włączyć, kiedy w całym Sochaczewie nie ma prądu. Również radio działa bez zasilania”.
Asia Sokół opowiedziała wówczas, że „ten ktoś” działający niewidzialnie w ich domu, dawniej tylko pukał. Jednak teraz mówił ludzkim głosem i śpiewał. Próbkę tego śpiewu nagrano na taśmę magnetofonową: „Przerażający ton sprawia wrażenie, jakby pieśń wykonywało więcej osób, a nie jedna. Niestety później pieśni te same się anulowały na taśmie. Nowym było również zjawisko pokazywania się małej, jakby dziecięcej rączki, która wychyla się zza wersalki i czyniła gest powitania. Mała Dorotka kilka razy przywitała się uścisnąwszy ową rączkę. Niestety, za ostatnim razem uległa oparzeniu! Rączka „zjawy” była gorąca!” – relacjonował biskup Kraszewski, który zwraca uwagę, że przypomina to „Muzeum Dusz Czyśćcowych” w Rzymie, gdzie istnieją ślady dłoni dusz czyśćcowych, odbite na różnych materiałach: „Te ślady wskazują, że dłonie były już nie tylko gorące, ale palące jak płomień. Ślady ich, bowiem są wypalone na materiale, którego dotykały” – wyjaśnia ksiądz biskup.
Podczas tej wizyty księża pytali, czy nie pomogłaby przeprowadzka z „nawiedzonego” domu? Okazało się, że nie pomagała. W czasie wyjazdów rodziny, zjawiska przenosiły się wraz z nimi. Tak było np. w Krakowie, dokąd matka z dziewczynkami wyjechała na jakiś czas.
Zdaniem domowników, „gość” chciał zaszkodzić rodzinie Sokołów, a w szczególności pani Hannie. Próbował ją nawet wrzucić do studni na podwórku. Poza tym „ten ktoś” przedstawiał się jako zmarły Józef Sokół, potem „Kosmita”, potem „Asia” lub mówił ludzkim głosem, że nie wie kim jest...
„Jest rzeczą wysoce nieprawdopodobną, aby tak przemawiała dusza zmarłego Józefa. Należy przypuszczać, że do działania zmarłego Józefa Sokoła dołączyły się duchy, które lubią czynić źle... Najprawdopodobniej, w stosunku do mieszkańców domu przy ulicy Dalekiej w Sochaczewie, wystąpiło tzw. zjawisko obsesji (obsessio). Zjawisko to różni się od opętania (possessio) tym, że nie dotyczy samego człowieka w jego władzach fizycznych i duchowych, ale rzeczy i przedmiotów (np. domu), które go otaczają, stąd w języku francuskim istnieje termin „la maison is haunted” - w tym domu straszy. Z punktu widzenia naukowego jest doświadczalnym dowodem na istnienie duchów. W czasach dzisiejszego materializmu, jest dobrą lekcją poglądową dla niedowiarków” - stwierdził ksiądz biskup Zbigniew Józef Kraszewski.
Trauma dzieciństwa
Zjawiska te trwały co najmniej siedem lat. Występowały także poza domem na ulicy Dalekiej i dotykały nie tylko Joasi. Siostra jej ojca pewnego dnia zagubiła w swoim domu oliwiarkę od maszyny do szycia. Zirytowana podniosła wzrok do góry i zapytała zmarłego brata: - Ej ty, nie wiesz, gdzie ona jest?
I w tej samej chwili na jej twarz spłynęły z góry krople oliwy. Podobnych zdarzeń było więcej. Wiele z nich udało się sfilmować m.in. Lechowi E. Stefańskiemu. Niestety nie wiadomo, gdzie obecnie znajdują się taśmy z zapisem tych zjawisk, które do dziś nie znalazły wyjaśnienia.
Wokół Joanny w tamtym czasie pojawiało się wiele osób. Takich, które były jej życzliwe, i tych, które pragnęły coś dla siebie ugrać.
Czasami dochodziło do bardzo dramatycznych sytuacji. Takich, jak porwanie dziewczynki przez mieszkańców Wejherowa. Przeczytali oni o niezwykłych zdolnościach dziewczynki i postanowili wykorzystać ją do swoich makabrycznych celów.
W rodzinie tej zmarł mężczyzna, którego syn w tym czasie przebywał w wojsku i nie dostał przepustki na pogrzeb ojca. Nie to jednak go zmartwiło, lecz fakt, że bliscy pochowali go w garniturze, w którym miał schowanych kilkanaście tysięcy dolarów (wówczas był to ogromny majątek). O tym, że pieniądze są w marynarce, wiedział tylko syn będący wojsku. Rodzina nie mogła się pogodzić ze stratą fortuny i postanowiła przeprowadzić nielegalną ekshumację. Obawiali się jednak, że zmarły będzie się bronił przed opróżnieniem kieszeni. Wymyślili zatem, że zmarłego powstrzyma Joasia. W tym celu ją porwali i samochodem wieźli z Sochaczewa na cmentarz w Wejherowie. Jednak dziewczynce tuż przed celem podróży udało się uciec i powiadomić milicję.
Takich traumatycznych przeżyć miała Joasia w ciągu tamtych lat więcej.
Dziś pani Joanna jest prawnikiem i niechętnie wraca do wydarzeń sprzed lat. Jak mówi, w ogóle nie rozmawia na ten temat z mediami.
- To kontrowersyjny temat. Nie zależy mi, aby kogoś przekonywać, jak było i co się zdarzyło. Każdy niech widzi to na swój sposób. Dla mnie w tamtym czasie były to traumatyczne przeżycia. Ta sprawa dała mi jednak bardzo wiele. Po tym wszystkim jestem niezwykle silną psychicznie osobą. Mam inne spojrzenie na życie. Tamte wydarzenia pokazały mi coś, czego inni nie widzieli, o czym nie mają pojęcia. Jestem pewna, że pomogło mi to w życiu. Dzięki temu, że poznałam wielu niezwykłych ludzi. Ale teraz odseparowałam się od tej sprawy. I nie chcę do niej wracać.
Harcowanie duchów
Stefański, wraz z dr Romanem Bugajem, odwiedził ośmiokrotnie dom państwa Sokołów. Kilka razy towarzyszyła im Maria Błaszczyszyn oraz Leszek Franaszek.
Spisali z tych wizyt relację, w której między innymi czytamy: „Przeprowadziliśmy wywiady i próby testowe z mieszkańcami „nawiedzonego” domu. Nic nie wskazuje, aby zjawiska miały być przez kogoś sfingowane (...) Przypadek „strachów” w Sochaczewie jest typowy: prawdopodobnie mimowolnymi sprawcami zjawisk są dzieci wchodzące w okres dojrzewania: 13-letnia Asia i 14-letni Włodek. Warto tu zwrócić uwagę na interesujący szczegół: przez dwa tygodnie „duchy” harcowały tylko wówczas, gdy pani Hanna znajdowała się poza domem. Dopiero w połowie stycznia zobaczyła na własne oczy, jak krzesło „samo” przewróciło się czterokrotnie na podłogę. Wiemy, że nie świadomość, lecz podświadomość osób medialnych steruje takimi zjawiskami telekinetycznymi, jakie obserwuje się w Sochaczewie. Być może również na podświadomość obojga dzieci hamująco działał autorytet pani Hanny. „Strachy” stają się naprawdę „niegrzeczne” dopiero wówczas, gdy mamy nie ma w domu. Trzeba tu dodać, że to, co dzieje się w Sochaczewie, należy do klasy zjawisk bardzo dobrze znanych badaczom, wielokrotnie opisywanych, a w języku niemieckim określanych jako Spukphaenomene lub żartobliwie Poltergeist („duch stukający”). Jak się przeważnie okazuje, mimowolnym sprawcą zjawiska bywa dziewczynka lub chłopiec w okresie dojrzewania. Zachwiana w tym czasie równowaga energetyczna organizmu staje się przyczyną wyzwolenia sił, które moskiewski fizyk dr Aleksander Dubrow nazywa biograwitacyjnymi (są to te same siły, które powodują rozrywanie się nici chromosomów podczas podziału jądra komórkowego). Działaniem sił biograwitacyjnych na otoczenie dojrzewającego osobnika, nie steruje jego świadomość – są to działania bezwiedne, podświadome. Często sprawca jest równocześnie ich ofiarą, jak to bywało np. u Joasi Gajewskiej z Sosnowca, którą wielokrotnie kaleczyło szkło rozbijane przez psotnego „chochlika” (...).
Doktor Bugaj, parapsycholog, tak relacjonował w mediach wydarzenia w Sochaczewie: - Przedmioty przelatują w powietrzu tak szybko, że prawie nie zdąża się ich zauważyć. Jedyne ostrzeżenie, to świst. Rodzina musi nosić na głowach hełmy ochronne! Duchy grasujące w domu pp. Sokołów uważane są za złe. Sztućce trzymane przez Joannę wyginają się w jej rękach jak spaghetti! Joanna badana była przez ekspertów, ponieważ naukowcy podejrzewali, że 11-letnia dziewczynka w jakiś nieznany sposób sama wywoływała te zjawiska. Podobne badania prowadzone są również w innych krajach Europy Wschodniej. W Związku Radzieckim na przykład wykazano, że ludzie mogą podświadomie wpływać na przedmioty i wydarzenia.
Bugaj przeprowadził wówczas szereg obserwacji i doświadczeń. Niektóre z nich przytaczam, za jego relacją z 1984 roku: „1. Podczas przechodzenia Joasi przez kuchnię, uniósł się do góry i „podążał” za nią but leżący początkowo w rogu pomieszczenia. 2. Stwierdziłem unoszenie się i lot w powietrzu nie dotkniętego przez nikogo garnka blaszanego. Samego garnka w locie nie widziałem, gdyż jego lot był zbyt szybki. Lecący garnek uderzył w ścianę kuchni, a następnie spadł na podłogę. 3. Leżąca szufelka metalowa do węgla nagle uniosła się w powietrze, przeleciała kilkadziesiąt centymetrów nad podłogą i upadła z hałasem koło kuchni. 4. Nie dotykany przez nikogo talerz porcelanowy (średniej wielkości), znajdujący się na stole, uniósł się nagle w powietrze, przeleciał niezwykle szybko pod sufitem kuchni i z trzaskiem rozbił się na przeciwległej ścianie. 5. Moja czapka futrzana, którą położyłem w pokoju na otomanie, również poderwała się nagle do góry, przeleciała bardzo szybko w powietrzu przez otwarte drzwi do kuchni, gdzie właśnie przebywałem, i uderzyła mnie w twarz. Pomimo, że uderzenie było gwałtowne, nie odczułem bólu z uwagi na rodzaj materiału czapki. 6. Po położeniu czapki na poprzednie miejsce, zjawisko to powtórzyło się, tym razem jednak czapka przeleciała nisko nad podłogą, uderzyła mnie w kolano i upadła w kuchni koło kredensu. 7. Następny fenomen był bardzo dziwny, kryjący w sobie zagrożenie. Gospodyni poczęstowała nas gorącą herbatą i postawiła trzy szklanki na stole w pokoju. Przebywałem wówczas w kuchni, Joasia siedziała na krześle ok. 1 m od stołu. Nagle jedna ze szklanek, pozostająca przez cały czas w polu mojego widzenia (drzwi z pokoju do kuchni są zawsze otwarte), poderwała się do góry, przeleciała niezwykle szybko koło mojej głowy, wylewając prawie całą gorącą herbatę na moje ubranie, część zaś na pobliską ścianę, a następnie rozbiła się z trzaskiem o kredens kuchenny. Pragnę podkreślić, że ani jedna kropla herbaty nie oblała mi twarzy, a także to, że na jasnym ubraniu, po wyschnięciu herbaty, nie powstała żadna plama. 8. Jakaś nieznana siła ściągnęła siedzącej na krześle Joasi pantofle z nóg i odrzuciła je daleko w przeciwległą część pokoju. 9. Joasia siedząca koło stołu na krześlem została niespodziewanie z niego zrzucona i częściowo wciągnięta pod stół. W ostatniej chwili zdołała zatrzymać się, chwytając się za jego blat. 10. Po wejściu Joasi do pokojum znajdującego się na pierwszym piętrze, gdzie mieliśmy przez pewien czas przebywać, z podwórza wpadły za nią przez niedomknięte drzwi dwa kamienie. Na podwórzu nie dostrzegliśmy nikogo, kto mógłby je wrzucić; wyjrzeliśmy przez okno natychmiast po upadku kamieni. Zastanawiająca była celność, z jaką przedmioty te przedostawały się przez wąską szczelinę. 11. Wykonany przez mgr Stefańskiego papierowy „rotorek Trommelina” przeznaczony do doświadczeń i postawiony na stoliku koło telewizora, znikł bez śladu i tego wieczoru nie mogliśmy go już nigdzie odnaleźć. 12. Kostka Rubika wykonana z plastyku poszybowała nagle w powietrze, przeleciała zygzakowatym ruchem pod sufitem i uderzyła mgr Stefańskiego w plecy. Uderzenie to nie było zbyt silne. 13. Jeden z moich kluczy od mieszkania, trzymany przeze mnie w kieszeni, mianowicie od zamka yale, został wygięty pod kątem ok. 90 stopni. Stwierdziłem to po przyjeździe z Sochaczewa do Warszawy. Opisane fenomeny, z wyjątkiem ostatniego, widziały oprócz mnie wszystkie wymienione osoby. Manifestacje telekinetyczne zachodziły w pełnym świetle dziennym, albo przy silnym oświetleniu elektrycznym, jedynie zjawiska wymienione w punktach 8. i 9. wydarzyły się w ciemności. (...)”.
Nieznana energia
Bugaj i Stefański twierdzą, że – na prośbę matki Joanny - próbowali opanować niszczącą, nieznaną energię generowaną przez dziewczynkę. Ich zdaniem było to typowe medium psychokinetyczne, które zamierzali ukierunkować i spowodować wyładowanie energii w sposób zamierzony i kontrolowany. W tym celu rozpoczęli serię doświadczeń. Jedna z tych prób polegała na powtórzeniu efektu psychokinetycznego Uri Gellera – izraelskiego iluzjonisty, który twierdzi, że ma zdolności paranormalne. Dzieci, oglądając w telewizji popisy Gellera, naśladowały go potem z powodzeniem. Stalowe łyżki i widelce pocierane palcami miękły.
Oto fragment protokołu z tego eksperymentu: „Joasia bierze do ręki aluminiową łyżkę stołową, trzyma ją za trzonek i lekko pociera go dużym palcem. Po kilku minutach łyżka wygina się w kierunku jej biustu, następnie z trzaskiem pęka, przy czym górna część całkowicie odłamuje się i upada na stół. Próba wykonana z widelcem, a następnie z łyżeczką od herbaty, przebiega w sposób podobny, lecz teraz następuje jedynie całkowite wygięcie w miejscu przewężenia trzonka”.
Wykonano dziesięć takich prób, i ponoć wszystkie zakończyły się pozytywnie: „Duże łyżki aluminiowe zawsze pękały, łyżeczki i widelce stalowe ulegały zaś całkowitemu wygięciu. Proces wyginania, zachodzący w pełnym świetle dziennym względnie elektrycznym, był zawsze poddany naszej obserwacji. Niekiedy wygięcie następowało natychmiast, „w oczach” górna część widelca lub łyżki opadała na rękę dziewczynki. Nigdy nie stwierdziłem żadnego wzrostu temperatury metalu. Proces wygięcia trwał przeciętnie 5-7 minut, czasami – pół godziny, rzadko zaś zachodził natychmiast. Z doświadczeń tych zostały sporządzone zdjęcia fotograficzne i filmowe. Zauważyłem, że podczas tych eksperymentów Joasia wpada – nie zdając sobie z tego sprawy – w lekki trans, choć na ogół zachowuje pełną świadomość. Powieki oczu częściowo zamykają się, dziewczynka staje się senna, a spod wpół zamkniętych powiek widoczne są tylko białka oczu”.
Tego co działo się w domu Sokołów nie da się jednak wytłumaczyć jedynie sugestią naśladowczą.
Szukano dla sochaczewskich zjawisk tłumaczeń naukowych i pseudonaukowych. Krzysztof Boruń – nieżyjący już badacz zjawisk nadprzyrodzonych, próbował w książce „W świecie zjaw i mediów” wyjaśnić w sposób naukowy zjawiska, do jakich dochodziło m.in. w Sochaczewie.
„Wszelkie próby wytłumaczenia tego rodzaju fenomenów, na podstawie klasycznej newtonowskiej fizyki, są zupełnie bezowocne. Pewne nadzieje zdają się rokować hipotezy rozwijające niektóre wnioski płynące z fizyki relatywistycznej i teorii kwantów, albo raczej próbujące pokonywać przeszkody, jakie one napotykają, tworząc modele oddziaływań polowych. Taką próbą jest np. hipoteza prof. dr hab. Arkadiusza Górala, dotycząca wewnętrznego mechanizmu fizycznego oddziaływań grawitacyjnych na poziomie mikroświata, i przyjmująca, że ładunek grawitacyjny związany jest ze strukturą subtelną cząstek elementarnych. „Jeśli prawdą jest, że ładunek grawitacyjny gromadzi się w zewnętrznej otoczce cząstki nazwanej przeze mnie subtelną, oznacza to, że istnieje możliwość oddziaływania na tę cząstkę i zmiany jej pola grawitacyjnego bez znacznego naruszenia energii tej cząstki” – wyjaśnia prof. Góral w rozmowie z autorami „Nieuchwytnej siły”, nie wykluczając, że „w wyniku pewnej konfiguracji pól, nawet elektromagnetycznych, można zaburzyć pola grawitacyjne w takim stopniu, iż spowoduje to określone zjawiska fizyczne, jak na przykład znacznie silniejsze niż zazwyczaj przyciąganie, odpychanie lub wręcz odpychanie zamiast przyciągania”.
Dusze czyśćcowe
Zjawiska te - patrząc na nie z innej perspektywy - pragnął wyjaśnić także biskup Zbigniew Józef Kraszewski, który wielokrotnie wracał w tej sprawie do Sochaczewa.
Druga wizyta biskupa w domu przy ulicy Dalekiej, miała miejsce we wrześniu 1984 roku. Na Daleką biskup Kraszewski przybył w towarzystwie ks. Józefa Kwiatkowskiego oraz proboszcza z parafii Św. Wawrzyńca w Sochaczewie, ks. Henryka Franciszka Łupińskiego. Był również ks. dr Jerzy Lewandowski.
Na prośbę ks. Bp Zbigniewa Józefa Kraszewskiego, ks. proboszcza Jozefa Kwiatkowskiego od pierwszego września odprawiał codziennie mszę świętą za duszę zmarłego śp. Józefa Sokoła. Były to tzw. Msze św. Gregoriańskie, które miały trwać przez cały wrzesień. 14 września została odprawiona XIV Msza Święta Gregoriańska.
- W domu przy ulicy Dalekiej 11 poświęciłem wodę święconą i za pomocą tej wody poświęciłem cały dom. Zawiesiliśmy w mieszkaniu poświęcone krzyże. Odmówiliśmy razem, ze wszystkimi zgromadzonymi kapłanami, specjalne modlitwy. Pomodliliśmy się razem ze wszystkimi tam obecnymi domownikami i odjechaliśmy do Warszawy. Według relacji księdza proboszcza, przerażające zjawiska od tego dnia zasadniczo uległy przerwaniu - wspominał przed laty ksiądz biskup.
Wiele czasu minęło, zanim biskup Kraszewski ponownie zjawił się w „w domu, gdzie straszy”. Tę wizytę biskup tak wspominał: „Było to 20 lutego 1986 roku. Mróz, śnieżyca, zawieja, śliska jezdnia uczyniły wiele dróg w tym dniu nieprzejezdnymi. Z wielkim trudem dotarliśmy do Sochaczewa. Najpierw odwiedziliśmy księdza proboszcza Franciszka Łupińskiego przy kościele św. Wawrzyńca w Sochaczewie, potem pojechaliśmy do księdza proboszcza Józefa Kwiatkowskiego przy kościele Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Boryszewie. Po obiedzie udaliśmy się na ulicę Daleką. Dom i mieszkanie nie było tak zdemolowane, jak uprzednio. Wnętrze zostało odnowione. W całym domu porządek. Poza mną byli obecni: ksiądz proboszcz Józef Kwiatkowski, ks. Prałat Antoni Wiśniewski, s. Teresa z kurii metropolitarnej warszawskiej, s. Janina z Kurii Metropolitarnej Warszawskiej, mój kierowca i domownicy. Na początku poświęciłem mieszkanie i pomodliliśmy się. Rozmowę w formie wywiadu nagrałem na magnetofon. Notabene magnetofon sam się włączył, potem popsuł. Z relacji Hanny Sokół i jej dzieci wynikało, że w dniu 14 września 1984 roku zjawiska uległy przerwaniu, ale po pewnym czasie niektóre sporadycznie się pojawiały. Były rzadsze niż dawniej i miały inny przebieg. Tak np. telewizor nie ulega zniszczeniu, ale przeciwnie potrafi się sam włączyć, kiedy w całym Sochaczewie nie ma prądu. Również radio działa bez zasilania”.
Asia Sokół opowiedziała wówczas, że „ten ktoś” działający niewidzialnie w ich domu, dawniej tylko pukał. Jednak teraz mówił ludzkim głosem i śpiewał. Próbkę tego śpiewu nagrano na taśmę magnetofonową: „Przerażający ton sprawia wrażenie, jakby pieśń wykonywało więcej osób, a nie jedna. Niestety później pieśni te same się anulowały na taśmie. Nowym było również zjawisko pokazywania się małej, jakby dziecięcej rączki, która wychyla się zza wersalki i czyniła gest powitania. Mała Dorotka kilka razy przywitała się uścisnąwszy ową rączkę. Niestety, za ostatnim razem uległa oparzeniu! Rączka „zjawy” była gorąca!” – relacjonował biskup Kraszewski, który zwraca uwagę, że przypomina to „Muzeum Dusz Czyśćcowych” w Rzymie, gdzie istnieją ślady dłoni dusz czyśćcowych, odbite na różnych materiałach: „Te ślady wskazują, że dłonie były już nie tylko gorące, ale palące jak płomień. Ślady ich, bowiem są wypalone na materiale, którego dotykały” – wyjaśnia ksiądz biskup.
Podczas tej wizyty księża pytali, czy nie pomogłaby przeprowadzka z „nawiedzonego” domu? Okazało się, że nie pomagała. W czasie wyjazdów rodziny, zjawiska przenosiły się wraz z nimi. Tak było np. w Krakowie, dokąd matka z dziewczynkami wyjechała na jakiś czas.
Zdaniem domowników, „gość” chciał zaszkodzić rodzinie Sokołów, a w szczególności pani Hannie. Próbował ją nawet wrzucić do studni na podwórku. Poza tym „ten ktoś” przedstawiał się jako zmarły Józef Sokół, potem „Kosmita”, potem „Asia” lub mówił ludzkim głosem, że nie wie kim jest...
„Jest rzeczą wysoce nieprawdopodobną, aby tak przemawiała dusza zmarłego Józefa. Należy przypuszczać, że do działania zmarłego Józefa Sokoła dołączyły się duchy, które lubią czynić źle... Najprawdopodobniej, w stosunku do mieszkańców domu przy ulicy Dalekiej w Sochaczewie, wystąpiło tzw. zjawisko obsesji (obsessio). Zjawisko to różni się od opętania (possessio) tym, że nie dotyczy samego człowieka w jego władzach fizycznych i duchowych, ale rzeczy i przedmiotów (np. domu), które go otaczają, stąd w języku francuskim istnieje termin „la maison is haunted” - w tym domu straszy. Z punktu widzenia naukowego jest doświadczalnym dowodem na istnienie duchów. W czasach dzisiejszego materializmu, jest dobrą lekcją poglądową dla niedowiarków” - stwierdził ksiądz biskup Zbigniew Józef Kraszewski.
Trauma dzieciństwa
Zjawiska te trwały co najmniej siedem lat. Występowały także poza domem na ulicy Dalekiej i dotykały nie tylko Joasi. Siostra jej ojca pewnego dnia zagubiła w swoim domu oliwiarkę od maszyny do szycia. Zirytowana podniosła wzrok do góry i zapytała zmarłego brata: - Ej ty, nie wiesz, gdzie ona jest?
I w tej samej chwili na jej twarz spłynęły z góry krople oliwy. Podobnych zdarzeń było więcej. Wiele z nich udało się sfilmować m.in. Lechowi E. Stefańskiemu. Niestety nie wiadomo, gdzie obecnie znajdują się taśmy z zapisem tych zjawisk, które do dziś nie znalazły wyjaśnienia.
Wokół Joanny w tamtym czasie pojawiało się wiele osób. Takich, które były jej życzliwe, i tych, które pragnęły coś dla siebie ugrać.
Czasami dochodziło do bardzo dramatycznych sytuacji. Takich, jak porwanie dziewczynki przez mieszkańców Wejherowa. Przeczytali oni o niezwykłych zdolnościach dziewczynki i postanowili wykorzystać ją do swoich makabrycznych celów.
W rodzinie tej zmarł mężczyzna, którego syn w tym czasie przebywał w wojsku i nie dostał przepustki na pogrzeb ojca. Nie to jednak go zmartwiło, lecz fakt, że bliscy pochowali go w garniturze, w którym miał schowanych kilkanaście tysięcy dolarów (wówczas był to ogromny majątek). O tym, że pieniądze są w marynarce, wiedział tylko syn będący wojsku. Rodzina nie mogła się pogodzić ze stratą fortuny i postanowiła przeprowadzić nielegalną ekshumację. Obawiali się jednak, że zmarły będzie się bronił przed opróżnieniem kieszeni. Wymyślili zatem, że zmarłego powstrzyma Joasia. W tym celu ją porwali i samochodem wieźli z Sochaczewa na cmentarz w Wejherowie. Jednak dziewczynce tuż przed celem podróży udało się uciec i powiadomić milicję.
Takich traumatycznych przeżyć miała Joasia w ciągu tamtych lat więcej.
Dziś pani Joanna jest prawnikiem i niechętnie wraca do wydarzeń sprzed lat. Jak mówi, w ogóle nie rozmawia na ten temat z mediami.
- To kontrowersyjny temat. Nie zależy mi, aby kogoś przekonywać, jak było i co się zdarzyło. Każdy niech widzi to na swój sposób. Dla mnie w tamtym czasie były to traumatyczne przeżycia. Ta sprawa dała mi jednak bardzo wiele. Po tym wszystkim jestem niezwykle silną psychicznie osobą. Mam inne spojrzenie na życie. Tamte wydarzenia pokazały mi coś, czego inni nie widzieli, o czym nie mają pojęcia. Jestem pewna, że pomogło mi to w życiu. Dzięki temu, że poznałam wielu niezwykłych ludzi. Ale teraz odseparowałam się od tej sprawy. I nie chcę do niej wracać.
Janusz Szostak
3 komentarze:
Witaj R.,
A ja Ci prześlę opisy kilku nawiedzonych budynków w Białymstoku. Przyjemnej lektury:)
Dawna siedziba urzędu bezpieczeństwa w budynku przy ulicy Ogrodowej 2 podobno jest miejscem pokutowania duchów:
– Mówiono kiedyś o złej energii emanującej z tego miejsca. W czasach stalinowskich zamordowano i skatowano tam wielu przeciwników nowego ustroju – mówi Jacek Słomiński, który od lat bada niewyjaśnione zjawiska w Białymstoku i okolicach. – Mieszkańcy podobno skarżyli się na nocne jęki wydobywające się z piwnicy dwupiętrowego budynku.
Dziś jest to kamienica czynszowa. W 1984 roku została ona wpisana do rejestru zabytków. W budynku zachował się oryginalny układ piwnic, gdzie mieścił się areszt, z drzwiami do cel, karcer, liczne napisy więźniów oraz chlewki użytkowane również jako kolejny areszt.
Straszy podobno też w starej willi na Wyżynach, którą po śmierci rodziców odziedziczyła pewna białostoczanka.
– Kobieta wielokrotnie była świadkiem niewyjaśnionych zjawisk. Przedmioty miały w magiczny sposób zmieniać swoje miejsce, a do drzwi dzwoniła jakaś niewidzialna ręka – opowiada pan Jacek, który sprawę badał osobiście. – Raz w obecności lokatorów nagle spadły wszystkie obrazy ze ścian. Straszył podobno ojciec właścicielki. Poproszone o pomoc medium miało wypędzić ducha z domu, ale jak to się skończyło, nie wie nikt.
Areszt śledczy przy ulicy Kopernika może zaniepokoić nie tylko swoim posępnym budynkiem, ale również historią. Został zbudowany w latach 1908-1912 jako więzienie etapowe dla skazanych na Syberię. Najmroczniejszą kartę historii miało w czasach powojennych. Do lat 50. w budynku dzisiejszej administracji miały miejsce liczne egzekucje więźniów politycznych.
Wśród skazanych mówi się, że areszt jest nawiedzany przez pokutujące dusze zamordowanych.
Pozdrawiam serdecznie
Witaj E. :-)
Pracowałem kiedyś w budynku, w którym za komuny miała swoją siedzibę NIK, kiedy szefował jej Mieczysław Moczar. Mówiło się, że po pomieszczeniach, które zajmowaliśmy grasuje duch krwawego Mietka ;)
Pozdrawiam serdecznie
A ja mam tak że pomyślę o zmarłym to zaraz chodzi mi po podłodze i słychać jak trzeszczą klepki.
Prześlij komentarz