piątek, 21 czerwca 2013

Kto zabił Lecha Grobelnego?

Był symbolem rodzącego się w Polsce kapitalizmu. Lech Wałęsa obiecał, że puści go w skarpetkach, i puścił. Grobelny, mimo że praktycznie został oczyszczony z zarzutów, stracił gigantyczny majątek. Kilka tygodni przed śmiercią obwieścił, że przygotowywany jest zamach na Jarosława Kaczyńskiego. Wkrótce po tym został zamordowany.

- O tym, że Grobelny został zamordowany, jestem przekonany od momentu, gdy tylko pojawiła się informacja o jego śmierci. Nie był na nic chory. Nie był osobą, która targnęłaby się na własne życie. Wielokrotnie powtarzał, że nic nie było w stanie go złamać. Prawdopodobnie zgubiło go gadulstwo, które już w 1990 roku sprowadziło na niego kłopoty. Lubił, gdy zajmowały się nim media, dlatego zdarzało mu się mówić za dużo – mówi bliski znajomy Lecha Grobelnego.

Symbol kapitalizmu

Przed laty, Lech Grobelny - z zawodu fotograf - był symbolem rodzącego się w Polsce kapitalizmu. Fortuny dorobił się już pod koniec lat 70. XX wieku, handlując w całej Polsce obrazkami z wizerunkiem Jana Pawła II.
W 1989 roku był już właścicielem studiów fotograficznych, sieci kantorów, firmy Dorchem oraz Bezpiecznej Kasy Oszczędności - parabanku oferującego znacznie wyższe oprocentowanie lokat niż PKO. Blisko 11 tysięcy Polaków pożyczyło mu około 9,5 miliarda starych złotych.
W telewizji Grobelny zasiadał do telewizyjnych debat z prezesem NBP Marianem Krzakiem czy wicepremierem Leszkiem Balcerowiczem. I wychodził z tych konfrontacji obronną ręką.
Już wówczas mówił dużo i z nikim się praktycznie nie liczył. To on zakazał przyjmowania w swoich kantorach banknotów 200- złotowych - wprowadzonych przez Balcerowicza - gdyż jego zdaniem nie miały żadnych zabezpieczeń i można było je podrabiać na kolorowym ksero.
- To była spora przewałka – opowiadał mi podczas swojego pobytu w areszcie śledczym przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie – te dwusetki masowo podrabiano i wykupywano dolary w kantorach. Potem dewizy wypływały na Zachód, a do kraju wjeżdżał spirytus. Sporo wtajemniczonych osób zrobiło na tym fortuny. Przeciwstawiłem się temu układowi i przestałem być dla niego wygodny.
Głośno mówił, komu i na co pożyczył lub dał pieniądze, pojawiały się nazwiska z pierwszych stron gazet. W tym szefa bardzo wpływowej gazety.
To nie mogło dobrze mu wróżyć.
Mimo to Grobelny miał gest, lubił się dobrze bawić. Na ten temat krążą legendy. Niekiedy sam dał się wkręcić w jakąś mistyfikację.  Piotr Tymochowicz wymyślił przed laty, że do Warszawy ma przyjechać księżna Karin Sobieski zu Schwarzenberg, siostra księżnej Monako. Faktycznie była to tylko znajoma jego matki o nazwisku  Schwarzenberg. Nie mniej wiele osób uwierzyło, że ma do czynienia z księżną. Grobelny obiecał jej, że wyśle tiry z pomocą humanitarną do Etiopii. Póki co, wysłał do „księżnej” pod warszawski hotel Marriott  karetę wypełnioną kwiatami. Jednak nie zdążył się oświadczyć Sobieskiej, gdyż dziennikarze szybko wykryli i nagłośnili mistyfikację.

Urlop czy ucieczka

Latem 1990 roku zakończył się jednak beztroski czas dla Lecha Grobelnego. W lipcu wyjechał na urlop, w kraju pozostawił majątek wartości ponad 6 milionów dolarów. To na owe czasy była gigantyczna fortuna. W kilka dni potem media podały, że Grobelny uciekł z gotówką szacowaną na 3 miliony dolarów.
- Niektórym redakcjom pożyczyłem pieniądze, więc mogło im zależeć, żeby zrobić ze mnie aferzystę i pieniędzy nigdy nie oddać – twierdził przed laty w rozmowie ze mną.
Faktem jest, że wkrótce po jego wyjeździe z Polski, jego majątek prywatny i firmowy rozpłynął się w dziwny sposób: - Moje firmy były i są rozkradane, zostały jedynie budynki i jakaś część maszyn. Komornicy to pozajmowali, jednak nikt odpowiednio nie zabezpieczył. Z mojego domu znikła biżuteria i inne cenne przedmioty, z sejfów firmy ktoś wyniósł pieniądze. Zabrano kilkanaście ciężarowych mercedesów oraz jacht „Polonez”. Ktoś blisko związany z prokuraturą, zamieszkał w mojej willi na Saskiej Kępie. Po prostu prokuratura podarowała mój majątek różnym ludziom. Zrobiła to na podstawie jakiegoś paragrafu, że to powinny być osoby godne zaufania. A jak się orientujemy, to w Polsce - jeżeli chodzi o pieniądze - osób godnych zaufania za wiele nie ma. Krótko mówiąc, mój majątek oddano do dyspozycji złodziei. Ja zaś będąc w areszcie nie mogłem go chronić ani sprawdzić, co zginęło. Bez prawomocnego wyroku odebrano mi fortunę, znacjonalizowano mnie i nikt za to nigdy nie odpowiedział. Nigdy też nie wyjaśniono publicznie, kto ukradł majątek mój i moich wierzycieli – mówił mi w 1994 roku w areszcie na Rakowieckiej.


Puszczony w skarpetkach

Grobelny na własną rękę rozwikłał niektóre zagadki związane z zagarnięciem jego majątku. W kilku przypadkach składał zawiadomienie do prokuratury. Bez skutku. Wszczynając postępowanie prokuratura musiałaby przyznać się - jeśli nie do popełnienia przestępstwa - to przynajmniej do błędu. Mimo, że nie orzeczono wobec niego przepadku mienia, to zniknęło ono bezpowrotnie.
Stało się tak, jak chciał tego prezydent Lech Wałęsa - jego imiennik został puszczony w skarpetkach. Jak się okazało - po latach - bezprawnie. Nikt oprócz samego zainteresowanego specjalnie się tym nie przejął. Wszak wcześniej przyczepiono mu łatkę „pierwszego aferzysty III RP”. I to piętno obowiązuje do dziś.  Mimo, że sąd nie dopatrzył się w jego czynach przestępstw a prokuratura w końcu umorzyła postępowanie.
Niewykluczone jednak, że osoby, które zagarnęły jego majątek, miały motyw, aby pozbawić Grobelnego życia. O niektórych z nich zdarzało mu się mówić publicznie, że go okradły.
Po jego wyjeździe z Polski, pojawiały się w mediach zaskakujące informacje np. o tym, że napadł na bank w USA i zrabował 3,5 miliona dolarów albo, że popłynął na bezludną wyspę jachtem „Polonez” choć ten pozostał w porcie w Szczecinie.
Grobelny był pierwowzorem postaci Jan Branickiego, bohatera dwóch filmów ("Wielka wsypa" i "Szczur") w reżyserii Jana Łomnickiego. Zagrał go Jan Englert.

Zwolniony i ogołocony

Wkrótce po jego wyjeździe na urlop w 1990 roku i medialnej nagonce, prokuratura wydała za Grobelnym list gończy. Był poszukiwany przez Interpol. Jak twierdził, w tym czasie listownie i telefonicznie wielokrotnie kontaktował się z prokuraturą w Polsce: - Chciałem wrócić i wyjaśnić wszystko na miejscu. Jednak mi to uniemożliwiano.
W 1992 roku, na stacji benzynowej w Niemczech podszedł do patrolu policyjnego i poprosił, aby go aresztowali: - Długo trwało, zanim ich przekonałem.
Z Niemiec został wydalony do Polski. W 1996 roku Sąd Wojewódzki w Warszawie skazał go na 12 lat więzienia za zagarnięcie w latach 1989-1990 ponad 8 miliardów ówczesnych złotych z kasy Dorchemu. W 1997 roku Sąd Apelacyjny w Warszawie uchylił wyrok i zwrócił sprawę prokuraturze, a Grobelnego zwolniono z aresztu. Prokuratura sprawę tę potem ostatecznie umorzyła.
Gdy wyszedł po pięciu latach z aresztu - z liczonego wcześniej w milionach dolarów majątku zostało mu niewiele.
Niemniej na powitanie - w nieco obskurnym pawilonie na Nieszawskiej, który do niego należał - urządził huczny bankiet. Wymyślne dania podawali kelnerzy z Mariottu. Grobelny roztaczał wizję swoich nowych biznesów m.in. medialnych oraz windykacji długów, jako firma „Odzysk”. Na przyjęciu pełno było dziennikarzy, którzy zdali z tego dziwnego eventu prześmiewcze relacje.
Sam Grobelny, jakby chcąc udowodnić tezę Wałęsy o aferzystach puszczonych w skarpetkach, przechadzał się po Warszawie boso. Niewiele sobie robiąc ze złośliwych komentarzy przechodniów.
Zamieszkał na piętrze swojego pawilonu handlowego przy ulicy Wysockiego, z którego wynajmu utrzymywał się. Remontował to swoje lokum, mieszkał ze znacznie młodszą  od siebie  Małgorzatą T. i ich  córką.
Walczył o rekompensatę za zarekwirowane mu mienie.

Znał swojego zbójcę

Kilka tygodni przed śmiercią Grobelnego wyprowadziła się od niego Małgorzata  z dzieckiem. Jak mi powiedziała, wpływ na to miał jego despotyczny charakter: - Miał trudny charakter, nie znosił sprzeciwu, o wszystkim musiał decydować sam. Myślę, że on komuś zaszedł za skórę. Od dawna obawiałam się, że to tak może się skończyć. Jednak nie wiem, kto mógłby to zrobić.
Ciało 56-letniego Lecha Grobelnego znaleziono 2 kwietnia 2007 roku, około godziny 14.30  w jego mieszkaniu na Bródnie.  Policję zawiadomił sąsiad Tadeusz K. Twierdził, że nie widział Grobelnego od około 2 tygodni, a w oknie jego mieszkania widział kota i obawiał się, że zwierzę zostało pozostawione bez opieki.
Policjanci i strażnicy miejscy po wejściu do mieszkania, które nie było zamknięte, znaleźli zwłoki Grobelnego: „Ciało ubrane było jedynie w koszulkę typu T-shirt, czarne spodnie dresowe i skarpetki. Leżało na podłodze, oparte plecami o plastikowe kontenery na butelki z silnie wygiętą ku tyłowi głową (...) oględziny zewnętrzne zwłok wykazały ranę kłutą klatki piersiowej, rana umiejscowiona była na wysokości sutków w po prawej stronie mostka (...)” – czytamy w materiałach prokuratury. Z opisu miejsca zbrodni wynika, że Lech Grobelny miał w ręku nóż a w mieszkaniu panował totalny nieład. Nie zauważono jednak śladów walki. U denata stwierdzono ponadto obecność alkoholu we krwi. Lekarz patolog stwierdził, że zgon nastąpił prawdopodobnie 7 dni wcześniej. Prawdopodobnie w nocy z 23 na 24 kwietnia 2007 roku.
Zastanawiające jest to, że stalowe drzwi do domu Grobelnego były otwarte. Jak mówią jego bliscy, nigdy nie zostawiał otwartych drzwi. Nie wpuszczał też do domu osób, których nie znał: - On był bardzo ostrożny, zawsze zamykał drzwi i okna – mówiła  Małgorzata T. -  Miał na tym punkcie świra. Był przekonany, że jest obserwowany i śledzony.
Prawdopodobnie otworzył swojemu zabójcy, gdyż dobrze go znał. Razem spożywali alkohol i w pewnym momencie gospodarz został zaskoczony przez swojego mordercę. Zdążył jeszcze chwycić nóż, ale na obronę było już za późno.
Początkowo jednak policjanci informowali, że wstępne ustalenia nie wskazują, aby doszło do zabójstwa. Podczas szczegółowych oględzin okazało się jednak, że Grobelny miał w klatce piersiowej ranę kłutą. Jak podano, rana była już zasklepiona. Ten fakt wskazuje, że morderca musiał być zawodowcem, nie zostawił praktycznie żadnych śladów.
Co prawda w mieszkaniu było sporo odcisków palców  i śladów DNA nieznanych osób. Jednak Lech Grobelny był w ostatnim czasie swojego życia niezwykle towarzyski i spotykał się z wieloma ludźmi. Zwłaszcza po wyprowadzce z jego domu Małgorzaty, odwiedzało go wielu znajomych. Większość tych osób przesłuchano, co i tak nie posunęło śledztwa do przodu

Był śledzony

Zdaniem znajomych Grobelnego, od wielu tygodni, jeśli nie miesięcy, był on śledzony: - Nie wiem, czy to była policja czy mafia – mówi jego znajomy – On o tym wiedział i śmiał się z tego. Sam pokazał mi jeżdżący za nim samochód; „Patrz mam darmową ochronę” – powiedział. To się nasiliło po tym, jak zaczął mówić o zamachu na Kaczyńskiego.
Kilka tygodni wcześniej Grobelny poinformował ABW, że niejaki „Szczur" szykuje zamach na ówczesnego premiera Jarosława Kaczyńskiego. Był to blef czy prawda? – trudno ocenić.
Grobelny mógł mieć dostęp do rozmaitych informacji ze świata przestępczego. Doskonale znał się z mafiosami ze starego Pruszkowa i Wołomina.  Jak mi swego czas powiedział: - Jestem chłopakiem z Woli, w młodości grypsowałem. Potrafię wykorzystać nie tylko głowę, ale i ręce.
Częściej użytek robił z głowy, gangsterka nigdy go nie interesowała, mimo że ocierał się o bandycki świat. Wielu z jego byłych ochroniarzy zaszło daleko w gangsterskiej hierarchii: - Kiedyś byłem świadkiem, jak tłumaczył „Żydowi”, hersztowi gangu z Otwocka: „Po co ty te bomby podkładasz, ruszyłbyś lepiej głową i jakiś biznes otworzył, inaczej cię kiedyś odstrzelą”. I tak się z „Żydem” stało, ale Lechu też nie doczekał starości – opowiada jeden z moich rozmówców.

Poczuł się jasnowidzem

Na kilka tygodni przed śmiercią Grobelny twierdził, że ma zdolności jasnowidzenia. Między innymi informacja o planowanym zamachu na Kaczyńskiego miała być tego efektem.
Być może Grobelny miał coś z wizjonera, gdyż już w 2000 roku przewidział, że Lech Kaczyński będzie prezydentem Polski. W jednym z pism sądowych napisał wówczas: „otrzymuje Pan Lech Kaczyński Minister Sprawiedliwości przyszły Prezydent Rzeczpospolitej Polski”.
Czy zabójstwo byłego biznesmena mogło mieć związek z planowanym zamachem na Jarosława Kaczyńskiego? Tego też nie można wykluczyć.
Kilka dni po jego śmierci Sąd Najwyższy miał zająć się pozwem w sprawie odszkodowania za pięć lat niesłusznego aresztu. Grobelny domagał się od Skarbu Państwa 16 milionów złotych. Ponoć z podobnymi roszczeniami wystąpił do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Wtedy zadzwonił do mnie i próbował zainteresować mnie tym tematem. Obiecałem, że będę na tej rozprawie. Był wyraźnie pobudzony, jakby zdenerwowany.
- Zgubiło go nadmierne gadulstwo – mówi jego znajomy – Tak teraz, jak i kilkanaście lat temu. Gdyby mniej mówił, to byłby jednym z najbogatszych ludzi w Polsce i żyłby jeszcze długo. Dla pewnych ludzi mógł być nadal niewygodny.
Prokuratura Okręgowa Warszawa – Praga umorzyła 13 czerwca 2008 roku śledztwo w sprawie zabójstwa Lecha Grobelnego. Lektura uzasadnienia umorzenia śledztwa nie pozostawia złudzeń, że morderstwa dokonał profesjonalista i zrobił to na chłodno, bez żadnych emocji: „Rana zadana ofierze była śmiertelna, atak skierowano na najważniejszy punkt witalny człowieka – serce. Cios zadany celnie, brak tzw. „nadzabijania”, które jest wyrazem wysokich emocji lub silnych zaburzeń psychicznych. Brak ran defensywnych na ciele ofiary oznacza, iż atak był nagły i narzędzie zbrodni pojawiło się w rękach sprawcy dopiero w momencie ataku (...)”.
- Nie ulega wątpliwości, że zgon Lecha Grobelnego nastąpił na skutek zabójstwa dokonanego przy użyciu noża – konkluduje prokurator Dariusz Tyszka – Przeprowadzone śledztwo, pomimo dokonania szeregu czynności procesowych i operacyjnych, nie doprowadziło doustalenia sprawcy zbrodni.
Adela Grobelna, matka Lecha nie ma wątpliwości,  że  śmierć jej syna mogła być na rękę wielu osobom: - Mam nadzieję, że kiedyś to zostanie wyjaśnione, że dowiem się, dlaczego Leszek zginął.
Przed laty Grobelny opowiedział mi, jak to w Częstochowie zaczepiła go Cyganka i niemal na siłę zaczęła mu wróżyć: - Stwierdziła, że stracę wszystkie pieniądze i zostanę sam, a na koniec ktoś mnie zabije.
- Powiedziała, kto i dlaczego? – zapytałem.
Zignorował moje pytanie.

Janusz Szostak

fot. Janusz Szostak


Tekst ukazał się w 3 numerze magazynu kryminalnego REPORTER
Podziel się tym postem

7 komentarze:

Pelargonia pisze...

Witaj R.,

Grobelny zginął, bo wiedział za dużo i znał za dużo układów między pewnymi wpływowymi ludźmi. A nuż zacząłby sypać. Tacy ludzie są zawsze władzom niewygodni.

Pozdrawiam serdecznie

Rzepka pisze...

Witaj E.,

w świecie biznesu i polityki przypadkowe śmierci zdarzają się niezwykle rzadko.

Pozdrawiam serdecznie

Anonimowy pisze...

Czcigodny Rzepko
Tak się głupio składa że uczyłem się w tym samym liceum co Grobelny (inna klasa ale ten sam rocznik). Ta polukrowana laurka nijak się ma do osoby którą trochę znałem. Za bardzo mi przypomina opowieści o Leninie. Więcej na priva w niedzielę.
Pozdrawiam serdecznie.

Rzepka pisze...

Drogi Niedźwiedziu,

wiem, że tekst łamie stereotyp myślenia o Grobelnym jako o pospolitym bandycie i złodzieju, który skrzywdził tysiące ludzi. I dlatego artykuł ten być może jest trudno "przyswajalny". Stereotyp ten utrwalany był przez lata m.in. przez GW i wierz mi były tego przyczyny. Jednocześnie ten tekst wolny jest od ocen i przedstawia fakty, którym trudno zaprzeczyć. Dlatego nie bardzo wiem, co konkretnie składa się na ową "laurkę", przecież autor wyraźnie pisze, że Grobelny człowiekiem bez skazy nie był. Co przecież nie wyklucza faktu, że pewnym kręgom się naraził. Dlatego go zniszczono i dlatego nie ma go już wśród żywych.

Pozdrawiam serdecznie

Anonimowy pisze...

Pan, który zarzuca mi, że napisałem "laurkę" znał Lecha Grobelnego - jak sam przyznaje "trochę", jak go znałem bardzo dobrze. I nie ze szkolnego korytarza lub lektury GW, lecz z sal sądowych, z aresztu a potem z dziesiątek wielogodzinnych rozmów niemal do dnia śmierci LG. Takie opnie jak wyżej - są typowe dla ludzi ogłupionych przez media. I Lenin nic już tu nie pomoże.
Janusz Szostak

Anonimowy pisze...

@ Janusz Szostak
Szanowny Panie
Nie mogę nie zrewanżować się za sugestię jakobym moją wiedzę o Lechu Grobelnym czerpał z lektury GW. Bo w moim kręgu to wyjątkowo ciężka obelga.
W "Karierze Nikodema Dyzmy" jest kapitalna scenka w której w jakimś salonie dyskusja schodzi na wiek pani Przełęskiej. Główny bohater stwierdza autorytatywnie że ma ona trzydzieści dwa lata. A gdy ktoś zdumiony tą informacją pyta się czy to aby nie za mało, Dyzma replikuje że wie to z najlepszego źródła czyli od niej samej. Tyle tylko że tam zostało to odebrane jako złośliwy żart a Pan chyba swój tekst potraktował serio.

Rzepka pisze...

Dziś o 16.15 (6 września) na Polsacie program Interwencje z udziałem Janusz Szostaka – redaktora naczelnego magazynu Reporter. Tym razem na temat tajemniczej śmierci Lecha Grobelnego.

 
Copyright © 2014 Pejzaż Horyzontalny | Rzepka • All Rights Reserved.
Template Design by BTDesigner • Powered by Blogger
back to top