Zawiodłem się – powiem szczerze – na wysokim sądzie orzekającym w sprawie chirurga o rękach, które nie biorą. Zawiodłem się, bo myślałem, że stan wiedzy sądu o naszej służbie zdrowia jest co najmniej tak dobry, jak o stalinizmie. No jak można było nie dać wiary wyjaśnieniom oskarżonego, że nie przyjmował łapówek, no jak? Wszak mówił człowiek wyraźnie: „W kopertach były zwykle wyniki badań, które brałem dla celów porównawczych, a także listy od lekarzy kierujących chorego, np. z prośbą o opiekę. O żadnej korupcji nie może być mowy” Wiedzieli to od razu dziennikarze z tefałenu i Wyborczej, a wysoki Tuleya tego nie wiedział? Wstyd i kompromitacja po prostu. Nie zna sąd podstawowych zwyczajów i grepsów panujących od lat w służbie zdrowia, że różne wyniki do różnych kopert można sobie wkładać. Można się też z pacjentami umówić, że do białych kopert wkładać będą swoje wyniki badań VIP-y, do szarych - szaraczki, do żółtych – Chińczycy itd…
To jest bardzo popularna praktyka, podobnie jak powszechnym zwyczajem - stosowanym już w czasach PRL - jest wkładanie wyników badań do książek. Nie oglądał wysoki Tuleya filmów? W takim „Kontrakcie” Zanussiego występuje światowej sławy kardiolog grany przez Tadeusza Łomnickiego. I on w swoim domu miał pełno takich książek z wynikami badań pacjentów. Mało tego, niektóre z tych badań robione były za granicą np. w Stanach Zjednoczonych i nie można się było z nimi zbytnio afiszować, bo ówczesna władza patrzyła na to niechętnie, znaczy się, jak ktoś ot tak sobie tymi wynikami badań szastał, albo nie daj Boże odsprzedawał je komuś zdrowemu. A trzymać w książkach, to co innego choć i z tym nie można było przesadzać…
Pacjenci mogą ułatwiać też lekarzom życie i wkładać te wyniki do odpowiednich książek, żeby ich długo nie szukać. Na przykład wyniki badań morfologicznych można wręczać lekarzowi wetknięte w bestseller Zbigniewa Safjana „Do krwi ostatniej”. Dzięki skojarzeniu łatwiej znaleźć, prawda? A wyniki badań na obecność bakterii w organizmie wkładać do powieści „Dżuma” Alberta Camusa.
– Zaraz, zaraz, a gdzie ja to miałem wyniki badań psychiatrycznych pacjenta Wiśniewskiego? - zastanawiał się pewien lekarz i zajrzał do „Spowiedzi szaleńca” Strindberga. – Nie ma? Aaa.., zapomniałem. Są w „Obłędzie” Krzysztonia!
Dobrze chociaż, że wysoki Tuleya nie dał się nabrać na to oskarżenie o mobbing seksualny. Nawet feministka Szczuka nie widzi nic dziwnego w tym, że lekarz wymaga od pielęgniarki, by mu obciągała fartuch w pozycji klęczącej. I słusznie! Obciąganie na stojąco byłoby niewygodne. No chyba, że osoba obciągająca jest wyjątkowo niska…
Podsumowując: wkładanie wyników badań do kopert i książek to powszechnie stosowany zwyczaj, zarówno w PRL-u, jak i obecnie. Dr Mirosław G. jest po prostu takim współczesnym prof. Adamem Ostoją-Okędzkim z filmu „Kontrakt”. Natomiast elity III RP to są goście żywcem przeniesieni z domu tego filmowego kardiologa…
PS.
Serio: polecam film o doktorze G. zrobiony przez Filozofa Greckiego:
2 komentarze:
Witaj R.,
Świetny tekst:)
Podoba mi się pomysł używania kart pacjentów jako zakładek w książkach.
Ciekawa jestem, w której książce znalazłby się przypadek sędziego Tuleyi, o którym jego koleżanka z sądu powiedziała, że jest "inteligentny inaczej".
Ja bym go umieściła w "Idiocie" Dostojewskiego.
PS Jak zdrowie? Odezwij się na mejla albo zadzwoń:)
Witaj E.,
"...o którym jego koleżanka z sądu powiedziała, że jest "inteligentny inaczej"."
Naprawdę tak powiedziała? No to mu się przysłużyła ;)
>"Ja bym go umieściła w "Idiocie" Dostojewskiego."
No, jednak książę Myszkin był człowiekiem nieskazitelnym, dlatego robił za idiotę. Nie wiem, czy można go do sędziego porównać. Między idiotą, a głupkiem jest jednak pewna różnica ;)
Pozdrawiam serdecznie
PS. Jest lepiej, ale nie na tyle, by powiedzieć, że jest dobrze :)
Prześlij komentarz